[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie kocha nikogo, po prostu.Któż go tedy uczynił takim? Czy takim się urodził, czy stał się z czasem? Kochać jest rze-czą równie przyrodzoną, co jeść albo pić.To nie człowiek.Pokurcz czy olbrzym? Jak to!Zawsze pewny tego obojętnego ciała? Doprawdy, tak dalece, iż może się rzucić bez niebez-pieczeństwa w objęcia kochanej kobiety? Jak to! nie blednąc? Nigdy innej wymiany próczzłota i ciała? Cóż to za uczta to jego życie i jakie trunki piją się w jego pucharach? Oto jest, wtrzydziestu leciech, niby stary Mitrydates; trucizny żmij są mu poufałe i niestraszne.Jest w tym wielki sekret, moje dziecię; klucz, który trzeba by znalezć.W jaki bądz sposóbbroniłby ktoś rozpusty, może dowieść, iż jest naturalną przez dzień, przez godzinę, dziś wie-czór, ale nie jutro, nie co dzień.Nie ma na świecie ludu, który by nie uważał kobiety albo zatowarzyszkę i pociechę mężczyzny, albo za święte narzędzie jego życia, i który by jej pod48 tymi dwiema formami nie czcił.I oto uzbrojony rycerz skacze w przepaść, którą Bóg wykopałwłasnymi rękami między człowiekiem a zwierzęciem; toć to niemal to samo, co zaprzeć sięmowy.Cóż to za niemy Tytan, który wyuzdaniem zmysłów ośmiela się dławić ukochaniemyśli, który wyciska na swych wargach zwierzęce piętno, pieczęć wiekuistego milczenia?Trzeba znać słowo tajemnicy.Pod tym wszystkim dmie wiatr owych posępnych lasów,które się zowią tajnymi stowarzyszeniami, jedna z tych tajemnic, które anioły zniszczeniaszepcą sobie do ucha, skoro noc zstąpi na ziemię.Ten człowiek jest lepszy albo gorszy, niżBóg go stworzył.Trzewia jego są niby trzewia bezpłodnych kobiet lub też natura zaznaczyłaje tylko, lub też wsączyło się w nie w mroku jakieś zatrute ziele.Otóż, mój przyjacielu, ani praca, ani nauka nie mogły cię uleczyć.Zapomnieć i uczyć sięto twoje godło.Przewracałeś kartki martwych ksiąg; zbyt młody jesteś na zgliszcza.Spójrzdokoła siebie, na bladą trzodę ludzką, która cię otacza.Pośród boskich hieroglifów błyszcząoczy sfinksa; odcyfruj księgę życia; Odwagi, szkolarzu, rzuć się w Styks, rzekę chroniącą odran, i niech jej żałobne fale niosą cię ku śmierci lub ku Bogu.ROZDZIAA IV Cała korzyść - przypuściwszy iż mogła być jaka - była w tym, iż one fałszywe rozkoszestały się zarodkiem cierpień i goryczy, które mnie męczyły do niewytrzymania. Te prostesłowa powiada, mówiąc o swej młodości, najbardziej ludzki człowiek, jaki istniał, św.Augu-styn.Z tych, którzy żyli jak on, niewielu powiedziałoby te słowa, ale wszyscy mają je w ser-cu; i ja w swoim znajduję te, a nie inne.Wróciwszy do Paryża w grudniu, spędziłem zimę na zabawach, maskaradach, kolacjach,rzadko opuszczając Desgenais'go, który był mną zachwycony; ja natomiast zgoła nie.Im dalejbrnąłem, tym większy czułem niesmak.Miałem wrażenie, po bardzo krótkim czasie, że tentak osobliwy świat, który na pierwszy rzut oka wydał mi się przepaścią, ścieśnia się z każdymkrokiem; gdzie mi się zdało, że widzę upiora, w miarę jak się posuwałem, widziałem tylkocień.Desgenais pytał, co mi jest. A ty - odpowiadałem - co tobie jest? Czy przypomniałeś so-bie zmarłego krewniaka? Czy rana jaka otwarła ci się pod wpływem wilgoci?Zdawało mi się niekiedy, że mnie rozumie, mimo iż nie odpowiada.Siadaliśmy do stołupijąc na umór; w nocy braliśmy pocztowe konie i jechaliśmy śniadać gdzieś na wsi o kilkana-ście mil; za powrotem kąpiel, wieczerza, gra, łóżko; wówczas układając się do spoczynku.zasuwałem rygle, padałem na kolana i płakałem.Był to mój pacierz wieczorny.Rzecz dziwna! Ambicją moją było uchodzić za to, czym w gruncie nie byłem ani trochę;chełpiłem się, że żyję gorzej, niż żyłem, i znajdowałem w tej fanfaronadzie dziwną przyjem-ność zmieszaną ze smutkiem.Skoro w istocie robiłem to, com opowiadał, czułem jedynienudę; ale kiedym zmyślił jakie szaleństwo, na przykład dzieje jakiej hulanki lub baśń o orgii,w której nie brałem udziału, zdawało mi się, nie wiem czemu, że odczuwał w sercu zadowo-lenie.Najwięcej cierpiałem, kiedy w wesołej kompanii udawaliśmy się gdzieś w okolice Paryża,gdzie bywałem niegdyś z mą lubą.Zapadałem w odrętwienie, szedłem sam na ubocze, spo-glądając z bezmierną goryczą na drzewa i krzaki: kopałem je nogą, jak gdyby chcąc je skru-szyć w pył.Wracałem potem, mamrocąc raz po raz przez zęby:  Bóg mnie nienawidzi, Bógmnie nienawidzi! Trwałem potem godziny całe bez ruchu.Ta złowroga myśl, że prawda to nagość, nawiedzała mnie bez ustanku. Zwiat - powiada-łem sobie - nazywa swe bielidło cnotą, różaniec religią, swój szeroki płaszcz obyczajnością.Honor i moralność to jego pokojówki; spija w winie łzy ubogich duchem, którzy weń wierzą;49 przechadza się ze spuszczonymi oczami, póki słońce jest na niebie; idzie do kościoła, na bal,między ludzi; skoro zaś zapadnie wieczór, rozwiązuje suknię i wówczas widzimy nagą ba-chantkę z kozlimi nogami.Ale tak mówiąc, czułem wstręt do samego siebie; czułem bowiem, że jeśli pod ubraniemjest ciało, pod ciałem jest szkielet. Czy podobna, aby to było wszystko? - pytałem mimowoli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl