[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Cholera - powiedziała Deborah bez wstępu.Niemal z ulgą usłyszałem, że znów stałasię skwaśniałą sobą.- Doskonale, dziękuję, a ty? - zapytałem.- Kyle doprowadza mnie do obłędu - rzekła.- Oświadczył, że nie możemy nic zrobić imusimy czekać, ale nie chce powiedzieć, na co.Znika na dziesięć, dwanaście godzin i niemówi, gdzie był.A potem po prostu dalej czekamy.Jestem tak cholernie zmęczona tymczekaniem, że aż bolą mnie zęby.- Cierpliwość to cnota - powiedziałem.- Cnotliwość też mnie zmęczyła - dodała.- I śmiertelnie niedobrze mi się robi, gdywidzę ten protekcjonalny uśmiech Kyle'a, kiedy go pytam, kiedy zaczniemy szukać tegofaceta.- Cóż, Debs, nie wiem, co mógłbym dla ciebie zrobić poza zaoferowaniem ciwspółczucia - stwierdziłem.- Przykro mi.- Myślę, że mógłbyś się postarać znacznie bardziej i to jak cholera, braciszku - rzekła.Westchnąłem ciężko, przede wszystkim ze względu na nią.Westchnienia tak ładniebrzmią przez telefon.- Na tym polega kłopot, kiedy ma się opinię rewolwerowca, Debs - odparłem.-Wszyscy myślą, że potrafię rzucić okiem na trzydzieści kroków i to ile razy zechcę.- Ja nadal tak sądzę - powiedziała.- Twoje zaufanie krzepi moje serce, ale zupełnie nie znam się na tego rodzajuprzygodach, Deborah.To mnie zupełnie nie grzeje.- Muszę znalezć tego faceta, Dexter.I chcę utrzeć Kyle'owi nosa - zapewniła. - Myślałem, że ci się podoba.Parsknęła.- Jezu, Dexter, Przecież ty zupełnie nie znasz się na kobietach, prawda? Oczywiście,że mi się podoba.To właśnie dlatego chcę mu utrzeć nosa.- O, świetnie, teraz to ma sens - rzekłem.- Przerwała, a potem od niechcenia rzuciła:- Kyle powiedział parę interesujących rzeczy o Doakesie.- Poczułem, jak mój szponiasty przyjaciel przeciąga się leciutko w środku izdecydowanie mruczy.- Nagle zrobiłaś się bardzo subtelna, Deborah - powiedziałem.- Wystarczyło mniezapytać.- Właśnie zapytałam, a ty nawijasz jakieś głupoty, że nie możesz mi pomóc -stwierdziła, nagle znów stając się dobrą, kochaną Deborah, która wali prosto z mostu.- No tojak? Co masz?- W tej chwili nic - odparłem.- Cholera - zaklęła Deborah.- Ale może uda mi się coś znalezć.- Kiedy?Przyznaję, że drażnił mnie stosunek Kyle'a do mnie.Co on powiedział? Aha, że wpadnę w gówno i wtedy zacznę się czerwienić ? Kto mu pisze dialogi? I ten nagłyparoksyzm delikatności, która przecież była moją tradycyjną specjalnością, nie sprawił,żebym się uspokoił.Toteż powiedziałem to, chociaż nie powinienem.- A co robisz w porze lunchu? - zapytałem.- Powiedzmy będę coś miał do pierwszej.Baleen, skoro Kyle płaci rachunki.- Załatwię to - odparła i dodała: - Ten materiał o Doakesie? Całkiem niezłe.-Odwiesiła słuchawkę.No, no, pomyślałem.Nagle nie miałem nic przeciwko pracy w niedzielę.W końcualternatywą było przesiadywanie u Rity i przyglądanie się, jak sierżant Doakes porastamchem.Ale jeśli znajdę coś dla Debs, to w dłuższej perspektywie może wydłubię tęszczelinę, na którą liczyłem.Musiałem tylko okazać się pojętnym chłopcem, a przecieżwszyscy uważamy mnie za takiego.Ale od czego zacząć? Materiał miałem skąpy, bo Kyle wypędził nasz wydział zmiejsca przestępstwa, zanim zrobiliśmy coś więcej niż posypanie proszkiem odciskówpalców.Wiele razy dostawałem skromne sprawności harcerskie od kolegów z policji za pomoc udzielaną im w tropieniu chorych i zboczonych demonów, które żyły tylko po to, żebyzabijać.Tym razem nie mogłem zdać się na podpowiedzi ze strony Mrocznego Pasażera,który ukołysał się do niespokojnego snu, biedaczyna.Musiałem odwołać się do własnego,nagiego, naturalnego rozumu, który w tym momencie także był zatrważająco milczący.Może gdybym dał mózgowi jakieś pożywienie, przeszedłby na wyższe obroty.Poszedłem do kuchni i znalazłem banana.Bardzo mi smakował, ale z jakiegoś powodu niewywołał fajerwerków intelektu.Wyrzuciłem skórkę do kosza i spojrzałem na zegar.Cóż, drogi chłopcze, minęło całepięć minut.Doskonale.A tobie udało się już odkryć, że nie możesz nic znalezć.Brawo,Dexter.Naprawdę istniało niewiele punktów zaczepienia.Miałem tylko ofiarę i dom.Byłemjednak całkowicie pewien, że ofiara nie powiedziałaby zbyt dużo, nawet gdybyśmy zwrócilijej język, pozostawał mi zatem dom.Oczywiście, istniało duże prawdopodobieństwo, że domnależał do ofiary.Ale wystrój wnętrza był tymczasowy, co wykluczało taką możliwość.Dziwne, że tak zwyczajnie odszedł i zostawił dom.Ale zrobił to, chociaż nie czułniczyjego oddechu na plecach, który by go zmuszał do pospiesznej i panicznej ucieczki - azatem uczynił to rozmyślnie, jako część planu.A stąd wynikał wniosek, że miał dokąd pójść.Prawdopodobnie mieszkał w Miami lubokolicach, gdyż Kyle tutaj go szukał.To był punkt wyjścia, który sam znalazłem.Witamy wdomu, panie Mózg.Nieruchomości zostawiają całkiem pokazne odciski stóp nawet, jeśli próbuje siejezatrzeć.W kwadrans, siedząc przed moim komputerem, coś znalazłem - właściwie nie był tocały odcisk stopy, ale spokojnie wystarczał, żeby określić kształt paru palców u nóg.Dom przy ulicy 4 N W zarejestrowany był na Ramona Puntię.Nie wiem, jak chciałzachować to w tajemnicy w Miami, ale Ramon Puntia to kubańskie nazwisko - żart, bopuntiapo hiszpańsku to cios, uderzenie.Ale za dom zapłacono i nie zalegały żadne podatki, co byłologicznym posunięciem ze strony kogoś, kto cenił prywatność tak jak nasz nowy przyjaciel.Dom nabyto za jednorazową wpłatę gotówki dokonaną przelewem elektronicznym z banku wGwatemali.To wydało mi się trochę dziwne; skoro nasz trop zaczynał się w Salwadorze iwiódł przez mroczne głębiny tajemniczej agencji rządowej w Waszyngtonie, to po co byłoskręcać w lewo, do Gwatemali? Ale szybkie, on - line, studium współczesnego procederuprania pieniędzy dowiodło, że to świetnie pasuje do całości.Najwyrazniej Szwajcaria iKajmany nie były już w łaskach i jeśli komuś zależało na dyskretnej bankowości w świeciehiszpańskojęzycznym, Gwatemala stanowiła ostatni krzyk mody. Tu rodziło się więc interesujące pytanie: ile pieniędzy miał pan wiartujący i skądpochodziły? Ale to pytanie na razie prowadziło donikąd [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl