[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Jodi Beckett o mały włos go nie przegapiła.Dobiblioteki w Tamarin wybrała się pewnego ranka, kiedy jej komputer poraz trzeci się zepsuł, i była taka wściekła, że po prostu musiała wyjśćgdzieś z małego domku, którego wciąż nie traktowała jak swego domu,mimo że ona i Dan mieszkali w Tamarin już od dwóch miesięcy.Niesłab-nący deszcz oznaczał, że nawet spacer nie okazał się ucieczką, i wtedyJodi przypomniała sobie o bibliotece, znajdującej się na końcu ich ulicy.Wiele godzin spędziła w bibliotece uniwersyteckiej, kiedy studiowaław rodzinnym Brisbane, ale w ciągu ostatnich kilku lat rzadko miałaokazję zawitać do jakiejkolwiek.Mijała Bibliotekę Publiczną w Tamarinkażdego dnia w drodze po zakupy i nigdy nie wstąpiła do środka.Tegoranka przebiegła przez ulicę Delaney, chowając w ramionach głowęprzed deszczem, który kłuł niczym małe igiełki, po czym znalazła się woazie spokoju.W bibliotece nie było nikogo oprócz starszego pana, pochłoniętegoczytaniem najświeższych gazet, i dwudziestoparoletniej bibliotekarki zinteligentną twarzą, włosami ufarbowanymi na kruczoczarny kolor,kolczykiem w nosie i fioletową szminką, dobraną do koloru puszystegosweterka z angory, robionego na drutach.Panowała cisza, napawającaJodi takim spokojem, jakby w jej głowie odtwarzana była płyta domedytacji.Niepostrzeżenie minęła godzina, gdy tymczasem ona przechadzała sięmiędzy regałami, wybierając książkę za książką, uśmiechając się do tych,które już czytała i kochała, notując w głowie tytuły tych, których jeszczenie znała.I wtedy z Ligi biedrzeńca wypadło to zdjęcie, a Jodi poczuładreszczyk fascynacji, zapamiętany z pewnego lata, kie-53dy jako studentka wyjechała na wykopaliska archeologiczne doTurcji.Archeologia okazała się nie dla niej: uwielbiała historię, ale nie byłaprzygotowana na fizyczny aspekt grzebania w ziemi.Ta fotografiawywołała w niej jednak tę samą ekscytację, poczucie znalezienia czegoś,czego nikt nie widział od dziesiątek lat, poczucie, że na odkrycie czekatajemnica.Bibliotekarka była zachwycona tym, że poproszono ją o udzielenieinformacji, i wyjaśniła, że Rathnaree to wielka rezydencja w miasteczku.- Byli znani jako rodzina Lochraven, Lord Lochraven z Tamarin.Niezle brzmi, co? Byli miejscową szlachtą - rzekła.- To nadal jest pięknydom, choć nieco zrujnowany.Nikt tam nie mieszka od wielu lat.No,przynajmniej odkąd ja sięgam pamięcią - dodała.- Czy są jakieś książki na temat tego domu albo rodziny? - zapytałaJodi.Bibliotekarka pokręciła głową.- Nie, ani jednej, co jest dziwne.Lochravenowie mieszkali w tymdomu co najmniej przez dwieście lat, może nawet dłużej, musi się więc ztym wiązać mnóstwo interesujących faktów.Jodi ponownie poczuła atmosferę tajemnicy.- Wiem, że to zdjęcie oficjalnie stanowi pewnie własność biblioteki -powiedziała - ale czy mogłabym je pożyczyć i zrobić kopię? Jestempisarką - dodała, co technicznie rzecz biorąc było prawdą.Była pisarką,ale nie wydała nic od czasu pracy magisterskiej na tematdziewiętnastowiecznych poetów amerykańskich, a przez ostatnie siedemlat pracowała w branży wydawniczej jako adiustatorka.- Chętnie bymzebrała informacje na temat Rathnaree.Obejrzała dom, posłuchała o tychludziach.napisała o tym książkę.No i proszę, powiedziała to.Dan ciągle ją namawiał, by zabrała się zapisanie, ale Jodi nie wiedziała, czy ma iskrę potrzebną do tworzeniabeletrystyki, a do dziś nie miała pomysłu na literaturę faktu.- Książka o Rathnaree! Cudnie! - odparła bibliotekarka.- Istniejeprzewodnik po miasteczku z informacjami o tym domu, ale to wszystko.Proszę się nie ruszać! Znajdę go dla pani.Spodoba się pani ten dom.Jestpiękny.Ale by było super mieszkać w takiej rezydencji.54Kopia zdjęcia leżała teraz na fotelu pasażera w samochodzie Jodi, aobok niej mały miejscowy przewodnik po okolicy, w którym znajdowałasię fotografia Rathnaree House, pochodząca z lat pięćdziesiątych.Pokonała ostatni zakręt alei prowadzącej do domu, w duchu utyskując nabeznadziejność zawieszenia tego auta i wyboistość nawierzchni.Uznała,że aleja to zdecydowanie zbyt szumna nazwa, bo choć wysadzanaokazałymi bukami i ciągnąca się co najmniej przez półtora kilometra,stanowiła najwyżej wiejski dukt z porośniętym trawą wałem pośrodku.Nagle wyszła z ostatniego zakrętu, minęła przerośniętą różową azalię,i zobaczyła dom
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|