[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Nie odróżniasz wodza od oszusta.Każdy, kto ma władzę, jest w twoich cielęcych oczach wybrańcem, każdy, kto nosi mundur, czcigodnym obrońcą ojczyzny.Ten, kto siedzi w więzieniu, to dla ciebie zawsze świnia, ten, kto rozpiera się w mercedesie, to człowiek z charakterem.Powinnaś się zapaść pod ziemię!- Wstyd mi za ciebie - powiedziała Ingrid ze smutkiem.- Mądre słowo, to rozumiem! Wstyd ci za mnie, ale może ci być wstyd i za twojego Vierbeina.Masz po temu wszelkie powody.Bo kimże my jesteśmy! Człowiek, który jest twoim bratem, i ten drugi, za którego może wyjdziesz za mąż, obaj oni wraz z setkami, tysiącami innych rzucają się w błoto, kiedy tylko padnie taki rozkaz, pełzają na brzuchu albo muszą pakować łeb do latryny.Znosimy wymyślania i szykany, stoimy na baczność, kiedy się nas obrzuca wyzwiskami w rodzaju "świnia"."kanalia" czy "dupa wołowa".Przy każdej próbie złamania nam kręgosłupa wołamy "tak jest!" Nasze poczucie honoru polega na płaszczeniu się, a nasz charakter na lizaniu butów.Taki jest twój brat, taki jest człowiek, którego kochasz.Wstydź się za nas!- Ależ Herbercie! - wyjąkała Ingrid przerażona.- Idź teraz, odejdź! Idź do swego Vierbeina, do tego karła, rzuć się na jego bohaterską pierś! Możesz sobie na niej popłakać nad tym niby-mężczyzną, którego ci pozostawiono.Bombardier Asch wstał, chwycił swoją siostrę za ramiona, otworzył drzwi i wypchnął ją do korytarza.Stał tam lekarz dywizjonowy, doktor Sämig.- Przychodzi pan we właściwej chwili - powiedział Asch.Podszedł do łóżka i rzucił się na nie.- Jeszcze jeden dowód więcej - odrzekł doktor Sämig zamykając za sobą drzwi.- Dowodem tym jest dla mnie sposób, w jaki traktujecie swoją siostrę.- Jaki dowód? Co pan chce udowodnić?Doktor Sämig umocnił się w przekonaniu, że postawiona przez niego diagnoza jest słuszna, a w każdym razie potrzebna.Wyczerpujące wyjaśnienia uzyskane w rozmowach ź uprzejmym kolegą Derną, z dzielnym starszym ogniomistrzem Schulzem, z wzorowym podoficerem Lindenbergiem przekonały go o tym, że wypadek Ascha jest tak jaskrawy, iż sama ostrożna psychoanaliza tu nie wystarczy.- Czy sformułował pan swoją diagnozę na piśmie? - zapytał Asch, - Czy drugi lekarz został powiadomiony? Czy zażalenie moje zostało skierowane dalej?Doktor Sämig przybrał wyniosły ton.- Tak się z przełożonym nie rozmawia - powiedział.- Proszę sobie to łaskawie zapamiętać na przyszłość.Ascha zdziwiło to całkowicie zmienione zachowanie się doktora.Usiadł na łóżku.Wzburzenie wywołane tym, co musiał powiedzieć swojej siostrze, nie ustępowało.Oczy jego lśniły chłodnym blaskiem.- Tutaj - doktor Sämig wyciągnął z mankietu rękawa jakiś papier - stwierdziłem na piśmie, co do stwierdzenia było.Możecie być zadowoleni - to dla was bardzo korzystne.W pewnym stopniu uwalnia was od winy.- Jak mam to rozumieć? - zapytał Asch podejrzliwie.- Nie ponosicie odpowiedzialności za to, coście uczynili, przynajmniej odpowiedzialności pełnej.To najlepsze rozwiązanie.Wychodzicie cało, a afera jest załatwiona.- Co to znaczy? Czy ma to oznaczać, że stwierdza pan moją niepoczytalność?- Trafiliście w sedno - powiedział doktor Sämig z zadowoleniem.- Nie jesteście za wasze czyny odpowiedzialni,- I to pan sformułował na piśmie? Że nie jestem odpowiedzialny za swoje uczynki? Czyli, że jestem pomylony na umyśle?- Tak jest - stwierdził doktor Sämig.- Mogę to zobaczyć? - Sämig podał mu zapisaną kartkę, którą Asch uważnie przeczytał i po chwili zwrócił.- Przecież to kawał - powiedział.- Takich rzeczy robić nie wolno.- I jak jeszcze wolno! Jeżeli macie głowę na karku, z miejsca zrozumiecie, jakim szczęściem jest dla was ta kartka.- Pan podtrzymuje to, co pan tu napisał?- W waszym interesie!- Pięknie - powiedział Asch.- Jak pan chce.Podniósł się powoli.Potem rzucił się na doktora, zwalił go z nóg i zaczął go okładać pięściami.W pewnej chwili podniósł Sämiga w górę i zaczął, rzucać nim z kąta w kąt jak paczką.Nie było to zbyt uciążliwe, gdyż miał nad doktorem bezsporną przewagę fizyczną.Lekarz sapał, dusił się, wydawał gardłowe okrzyki.W jego szeroko otwartych oczach malowało się paniczne przerażenie.Stękając dowlókł się na czworakach do drzwi.- Tak to jest! - powiedział Asch wycierając sobie ręce.- Nic na to poradzić nie można.W myśl pańskiej diagnozy jestem pomylony i nieodpowiedzialny za swoje czyny.Drugi strzał padł w piątek wieczorem.Zegary koszar wskazywały znowu godzinę dwudziestą minut osiemnaście.Powoli nadpełzała noc.Na starszego ogniomistrza Schulza, który siedział właśnie w kancelarii, posypał się tynk.Pokrył część pisma, które miało wykończyć bombardiera Ascha.Kałamarz się przewrócił, atrament spływał na papier.Schulz rzucił się na ziemię.Przyciśnięty do ściany, przeklinał swój zwyczaj pracowania przy pełnym świetle i szeroko otwartych oknach.By nie dostać się w zasięg ostrzału strzelca, który.wyraźnie nastawał na jego życie, popełznął ostrożnie na czworakach w stronę wyłącznika.Światło zgasło.Schulz popędził ku jednemu z okien i wyjrzał ostrożnie.Jeżeli go wzrok nie mylił, plac zbiórki był pusty.- Tchórzliwy pies! - mruknął.Widocznie przypuszczał, że strzelec pozostanie na miejscu dopóty, dopóki go starszy ogniomistrz nie rozpozna.Schulz czuł, że drży.Płynęło to i ze strachu, który go dopiero teraz opanował, i z wściekłości.Przemierzył trzema susami kancelarię, otworzył szeroko drzwi i ryknął w stronę korytarza: - Alarm! Wszyscy podoficerowie natychmiast do mnie! Szeregowcy, zbiórka przed izbami!Wykrzyczał te rozkazy prawie automatycznie, nie namyślając się zbyt wiele.Ale już sam ryk przyniósł mu ulgę.Nie stało się jednak nic decydującego.Poszczególni kanonierzy wyglądali z zainteresowaniem ze swoich izb, wydawało się, że są radośnie podnieceni.Potem podoficer dyżurny zajął się wykonaniem rozkazów szefa.Na wszystkich trzech korytarzach rozległ się jego ostry gwizdek.- Podoficerowie do kancelarii, do szefa baterii! Pozostali - zbiórka przed izbami.Zjawili się pierwsi podoficerowie.Schulz zatrudnił ich ż miejsca.- Zaryglować wejście.Zatrzymać każdego, kto zechce wejść lub wyjść.Pilnować tylnej ściany bloku baterii, by nikt nie mógł wydostać się przez okna! Biegiem na wartownię, zatrzymać wszystkich żołnierzy naszej baterii, którzy chcieliby jeszcze ewentualnie wyjść.Przeszukać plac ćwiczeń! Wzmocnię was, jak tylko zjawi się większa ilość podoficerów.Gmach baterii podobny był teraz do wzburzonego ula, którego wejścia zostały zablokowane.Żołnierze tłoczyli się na korytarzach i rozmawiali ze sobą z ożywieniem.Ustawili się działonami w dwuszeregach i czekali z napięciem na to, co się jeszcze stanie.Schulz rzucił się do telefonu i kazał się połączyć z izbą chorych.- Sprawdźcie natychmiast - zawołał - czy bombardier Asch znajduje się w izolatce! - Czekał niecierpliwie na odpowiedź i obserwował kaprala, który w myśl rozkazu wyglądał przez okno kancelarii.- Czy to nie pomyłka? - zawołał głośno do słuchawki.- Jesteście pewni, absolutnie pewni, że bombardier Asch znajduje się w izolatce? Czy nie mógł jej opuścić w ciągu ostatniego kwadransa? Wiem sam, że drzwi mają tam rygiel i specjalny zatrzask, że okna są zakratowane, nie musicie mi tego tłumaczyć.Ale mógł ostatecznie wyjść na stronę! Co robi? Gra z podoficerem sanitarnym w dwadzieścia jeden i już przez to samo nie może.Świńska banda!Schulz z trzaskiem rzucił słuchawkę na widełki.Zacisnął pięści, by nikt nie zauważył, jak mu ręce latają.Wyłowił jednego z podoficerów, którzy się zebrali dokoła niego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|