[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Roześmiała się i nieco się temu swemu śmiechowi zdziwiła.Po chwili spoważniała.I szybkimi ruchami przekreśliła wszystko, co dotychczas napisała.Zdecydowanym ruchem odwróciła kartkę papieru i napisała na niej: Jeden pułk artylerii - dowódca pułkownik Luschke; trzy pułki piechoty - dowódcy: Hanke, Niekisch, von Behringer; jeden pułk pancerny, wyposażony w czołgi typu IV - dowódca Schwaiger.Pisała i pisała, aż kartka wypełniła się liczbami i nazwiskami.Potem długo się jej przyglądała.Nagle wstała, otworzyła drzwiczki pieca i wrzuciła kartkę do ognia; długo, intensywnie patrzyła jak urzeczona na pożerające ją płomienie.Kapitan Witterer stał obok swego kolegi, kapitana żandarmerii polowej.Znajdowali się na wzgórzu pod miasteczkiem przy­frontowym.W niewielkiej odległości za nimi stali Krause i Ko­walski.Dwaj ludzie kopali rów.Pracowali łopatami powoli, ale ryt­micznie.Dwaj żandarmi polowi, wsparci lekko o swe karabiny, śledzili ich ruchy.- Czy to nie wystarczy? - zapytał kapitan żandarmerii po­lowej.Jeden z żandarmów podszedł do kopiących ludzi i zajrzał do rowu.Potem skinął głową i powiedział: - Chyba wystarczy.- No więc - powiedział kapitan żandarmerii polowej.- Na co właściwie jeszcze czekamy?Jeden z żandarmów polowych podszedł do stojących w rowie, odebrał im łopaty i odrzucił je niedbale na bok.Potem załadował swój karabin.Drugi zrobił to samo.Kapitan Witterer zbliżył się nieco bardziej do rowu.Klęczeli w nim tamci dwaj, widać było ich pochylone karki.- Moi ludzie - oświadczył kapitan żandarmerii polowej - mierzą zawsze w tył głowy.Zazwyczaj jeden strzał wystarcza.Jeden strzał wystarczył.Potylice obu mężczyzn w rowie zo­stały zdruzgotane.Mózg rozprysnął się dookoła, z ran trysnęła wodnistoczerwona krew.Zsunęli się jak kłody na dno rowu.- Zakopać! - rozkazał kapitan żandarmerii.Bombardier Kowalski splunął i odszedł.Porucznik Schulz podniósł się na swym łóżku, ziewnął potężnie, rozpostarł ramiona, wyprężył klatkę piersiową.Potem spoj­rzał na żonę, która nie odrywając głowy od poduszki patrzyła na niego sennym wzrokiem.- Chciałbym wiedzieć - powiedział - od czego jesteś zawsze taka zmęczona.- Nie przez ciebie - odrzekła Lora Schulz zjadliwie.- Wiem o tym - burknął Schulz srogo.- Gdybyś to tylko wiedział - odparła ze złością - może czasami pomyślałbyś o tym.- Loro - ciągnął dalej Schulz spoglądając na nią ze smut­kiem - zastępuję obecnie dowódcę.Występuję jako dowódca.- W takim razie ja jestem żoną dowódcy.- Przecież nie wiesz nawet, jak się jada szparagi.- Mimo to smakują mi!- Czy spełniłaś mój rozkaz i zajrzałaś do encyklopedii? Czy wiesz już teraz, co to takiego ekscelencja, co oznacza słowo kon­wersacja, co należy rozumieć przez etykietą? Nie wiesz nic.- Wiem tylko, że bredzisz!- Jesteś moim nieszczęściem - powiedział Schulz udając, że jest świadomością tego faktu do głębi wstrząśnięty.Podniósł się i stanął przed nią w sięgającej po kostki nocnej koszuli.- Nie masz odpowiedniego poziomu, żeby być żoną oficera, a co dopiero dowódcy.A jeszcze gorsze jest to, że sobie nie zadajesz trudu - po prostu nie chcesz!- Możesz się razem ze swoim kasynem dać wypchać - burknęła.- Kiedyś pożałujesz jeszcze tego - powiedział głęboko do­tknięty.- Ściśle biorąc, jest to powód do rozwodu.- Dostarczę ci jeszcze innych powodów - rzekła złośliwie.- I to wkrótce.Mam się stawić do pani dyspozycji - powiedział Soeft i mru­gnął w stronę Lizy Ebner.Liza Ebner przyglądała się ze zdumieniem niezwykłemu po­rannemu gościowi, który wtargnął do niej i rozsiadł się z nie­pojętą bezczelnością.W porównaniu z nim nawet ogniomistrz Asch był prawie wytwornym kawalerem.- Proszę mną rozporządzać - animował ją Soeft; jego małe oczki błyszczały.- Czy przysyła pana kapitan Witterer?- Oczywiście.A może pani sądziła, że przyszedłem z własnej inicjatywy?- Przecież to możliwe.- Nie u mnie - zapewnił Soeft [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl