[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy jednak bombardier odpowiedział na jego pytanie twierdząco, zażądał z miejs­ca pokazania mu poczty.- Całej!Przerzucał poszczególne papiery bez specjalnej nadziei, ale nie bez zapału, przyglądał się dokładnie poszczególnym adresom ora? nazwiskom nadawców.Ale tego, czego szukał, czego miał prawo oczekiwać, co mu się należało i co przecież nadejść powinno, tego oczywiście nie znalazł.Jego awans na majora ciągle jeszcze nie dotarł do komendy garnizonu.Zmartwiło to Schulza.Po chwili jednak uznał za stosowne obu­rzyć się z tego powodu.Rzucił listy na stół, bombardierowi Stammowi pod nos.- Nędzna wojna papierowa - powiedział - jak w chlewie.Kiedy my tu pełnimy do ostatka swój obowiązek, Naczelne Dowództwo śpi sobie najspokojniej.- A co zrobić z pocztą, panie kapitanie?- Jeśli o mnie chodzi - odpowiedział Schulz brutalnie - możecie nią sobie.Ach, róbcie, co chcecie.Postępujcie jak zawsze! Pchać dalej, dopóki istnieją instancje podległe.Schulz udał się do swego pokoju służbowego, opadł z jękiem na fotel i zaczął rozmyślać.Bawił się przy tym długim, staran­nie za temperowanym ołówkiem.Po dłuższej chwili, podczas któ­rej myślał o Moltkem, świńskiej gospodarce w biurze personalnym i swojej własnej wyjątkowej sytuacji oraz na marginesie o Lorze, zatroskanie jego zmniejszyło się nieco.Kiwnął nawet z zadowo­leniem głową.Podniósł się już bez postękiwania i poszedł do pokoju, w któ­rym urzędował bombardier Stamm.Ujrzawszy jakiegoś zasmolo­nego i zabłoconego żołnierza, który przeszkodził mu we wprowa­dzeniu w czyn jego myśli, powiedział do niego brutalnie: - Czego tu chcecie, nie jesteście w poczekalni.Kancelaria komendy znajduje się dalej na prawo.- Dzień dobry, panie kapitanie - powiedział żołnierz obna­żając w uśmiechu rząd mocnych zębów.Schulz przyjrzał się bliżej przybyszowi.- My się znamy?- Bombardier Kowalski - powiedział tamten uśmiechając się całą gębą.- Ach tak - z trudem przypomniał sobie Schulz.- Już wte­dy byliście bombardierem, prawda?- Tak jest, panie kapitanie.Ale nie zostałem zdegradowany.- Chyba nie przyszliście po to, żeby mnie odwiedzić?- Na pewno nie - zapewnił tamten.- Jestem tutaj w cha­rakterze straży przedniej.- To pięknie - powiedział Schulz, który nie miał zamiaru tracić czasu i nie widział również odpowiedniej okazji do zade­monstrowania swych talentów dowódcy.- Będziecie mieli moje poparcie, bombardier Stamm udzieli wam instrukcji.Ale później.Zaczekajcie w korytarzu.- Nauczyłem się czekać - odparł Kowalski i wytoczył się z kancelarii wyzywająco wolnymi ruchami.Schulz nawet nie spojrzał w jego kierunku, Kowalski nie in­teresował go zupełnie.Zapomniał o nim, zanim tamten zdołał zamknąć drzwi.Zapytał Stamma: - Co właściwie robi porucznik Nowak?- Zarządza kwaterami - odparł Stamm.- Niech się zjawi u mnie - rozkazał Schulz i oddalił się.Porucznik Nowak, urzędnik z Linzu, łagodny i gotowy do usług, zachowujący zawsze uległą postawę, zbliżył się do Schulza ostroż­nie.Nie miał czystego sumienia.Odkąd nosił mundur, nie miał już czystego sumienia, a w tych burzliwych dniach prawie już się nie orientował, czym właściwie jest sumienie.W urzędzie je­go, którym zarządzał gorliwie i wytrwale, o którym ostatnio na­wet śnił, panował okropny bałagan.Każdy zajmował i opuszczał kwatery, jak mu się podobało, rozlokowywał się, gdzie chciał, znikał, kiedy chciał.Bardzo niewielu się meldowało, prawie nikt się nie wymeldowywał.Po prostu coś okropnego.- Porucznik Nowak melduje się na rozkaz powiedział grzecznie, ale nie bez pewnej wojskowej dyscypliny.- Nowak - oświadczył Schulz niemal uroczyście i zupełnie tym razem zapomniał rozkoszować się bezradnością tego wątpli­wej wartości oficera - sytuacja staje się coraz bardziej krytycz­na.- Tak jest, panie kapitanie - zgodził się porucznik ulegle.- Sytuacja staje się coraz bardziej krytyczna.Schulz omal nie powiedział: "Nowak, jest pan oficerem, a nie papugą".Ale pokonał ten odruch, chrząknął i zamiast tego oś­wiadczył: - Stawiane nam wymagania stają się z natury rzeczy coraz większe.- Tak jest, panie kapitanie.Wymagania stają się coraz więk­sze, z natury rzeczy - pośpieszył z zapewnieniem porucznik.Mocno bity, powołany z tak zwanej marchii wschodniej, wieczny obiekt kasynowych kawałów, był uszczęśliwiony, że tym razem Schulz nie wyśmiewał się zeń tylko dlatego, że listy kwaterun­kowe nie zgadzały się, że pas nie był w porządku albo że jego fryzurę uznano za wyraźnie prowokacyjną w stosunku do zasad pruskich.- Front, jest zawsze najważniejszy.- Tak jest, front jest najważniejszy, panie kapitanie, zawsze.- I dlatego, Nowak, jestem tam potrzebny.To przynoszące mi zaszczyt wezwanie dotarło do mnie i nie waham się pójść za nim.A pan będzie mnie tu zastępować.- Tak jest, panie kapitanie, będę pana kapitana tutaj zastę­pować - powiedział Nowak automatycznie.Potem, pod wpły­wem badawczych spojrzeń Schulza, powoli, ale to bardzo powoli, zaczęło mu świtać, co to ma oznaczać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl