[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Ustawiony na środku komnaty wydawał się o wiele mniejszy, choćby ze względu na wielkość pomieszczenia.Wyglądał bardzo ładnie - jak dzieło sztuki abstrakcyjnej, lśniąc niebiesko i fioletowo od światła padającego z góry.Sejanes stał już na swoim miejscu, po obu jego stronach widać było delikatne zarysy postaci Vanyela i Stefena.Jutrzenka i Tre'valen, wyglądający o wiele bardziej solidnie, stali już obok miejsca, które miał zająć An'desha, a inny duch - Yfandes - znajdował się tam, gdzie miał być Śpiew Ognia.Mag miał już na plecach Potrzebę, a kiedy stanął na swoim miejscu, wyjął ją z pochwy i trzymał w ręce.An'desha przeszedł na swoje miejsce pomiędzy avatarami; twarz miał skupioną, jakby już myślał o czekającym go zadaniu.Sejanes zamknął oczy i złożył przed sobą dłonie.Kiedy Karal stanął na swoim miejscu, pomiędzy Florianem i Altrą, Śpiew Ognia poruszył się nieznacznie, by zwrócić jego uwagę, a kiedy Karsyta spojrzał w jego stronę, zobaczył, że mag uśmiecha się do niego krzywo i gestem dodaje mu odwagi.To sprawiło, że poczuł się lepiej i z większą pewnością siebie postawił stopy w oznaczonym miejscu.Kiedy dojdzie do uwolnienia ogromnych ilości energii, Śpiew Ognia uruchomi urządzenie i będzie je trzymał otwarte, co bardzo przypominało działanie kanału - było to najbardziej niebezpieczne zadanie.An'desha i Sejanes opanują strumienie energii skupiające się na Karalu, utrzymując stały przepływ mocy.Najbardziej groźne byłoby powstanie fal; gdyby jedna z nich pokonała Karala, mógłby on zablokować przepływ mocy.Wtedy fala powrotna uderzyłaby we wszystkich.Sejanes i An'desha mieli także stworzyć z energii jednorodną mieszankę, by zachowywała się podobnie.Karal miał zmienić jej naturę, zanim prześle ją do urządzenia.- Jesteśmy gotowi? - zapytał Śpiew Ognia, rozglądając się wokół.Każdy kiwnął głową i przez moment Karal na każdej twarzy zobaczył wyraz tej samej rezygnacji, którą czuł sam.“Wszyscy są przekonani, że zginą, ale ze względu na pozostałych starają się robić dobrą minę”.On zresztą czynił to samo.Mimo całej staranności, z jaką zaplanowali próbę, coś mogło się nie udać, a jeśli tak, wtedy nie jeden, lecz wszyscy zginą.Nadchodzi - ostrzegł Altra, a potem nie było już czasu myśleć o czymkolwiek.Charliss siedział w pełnym napięcia oczekiwaniu, co nie zdarzyło się od dziesiątków lat.Być może będzie to najpotężniejsze zaklęcie od czasów kataklizmu; na pewno najpotężniejsze w historii Imperium.Z pozoru wyglądało to bardzo prosto - uwalniało się całą energię każdego magicznego przedmiotu i osoby w Skalnym Zamku, jakie Charliss mógł kontrolować.Zapewne zabije to wszystkich cesarskich magów.Jeśli nie, na wiele tygodni ich obezwładni, a całkiem możliwe, że zniszczy ich umysły.Charliss czerpał z tego przewrotną przyjemność, gdyż zaklęcie na pewno zabije swego twórcę, a on nie miał nic przeciwko zabraniu ze sobą w ostatnią drogę eskorty.W tej chwili czuł jedynie wściekłość, nie pozostawiającą miejsca na inne uczucia.Myślał tylko o zemście.Może będzie ostatnim cesarzem - za stwierdzeniem tym kryła się słodycz zemsty.Powiększał ją fakt, że nikt się nie dowie, iż to on tego dokonał - kilka osób wiedzących o rzucaniu zaklęcia brało je za zwykłą próbę przedłużenia życia.Zapewne obwinia za wszystko Mellesa, gdyż magowie, którzy zginą, byli blisko związani z cesarzem.To sprawiało jeszcze większą radość.Melles zostanie oskarżony o zniszczenie Imperium, a Charlissowi ludzie przez kontrast przypiszą wszelkie zalety, jakich baron nie posiadał.Melles zostanie łotrem, a Charliss - świętym męczennikiem.Co za wyrafinowana zemsta!Jedyne, co mogłoby ją jeszcze uświetnić, to pewność, że zginie także Tremane.Jednak to nieważne; nie można mieć wszystkiego.Jeśli nawet wielki książę nie zginie w katastrofie spowodowanej przez Charlissa, może będzie tego później żałował.Cesarz zebrał w dłoniach nitki mocy i czekał na rozpoczęcie burzy.W wielkiej sali zamku Tremane'a odbywało się dziwne spotkanie.Tashiketh i cztery gryfy, kapłani z orszaku Solaris, którzy zostali do pomocy, Elspeth i Gwena, Mroczny Wiatr i Vree, dyheli Brytha, wszyscy magowie Tremane'a, dwóch zaklinaczy pogody z samego Shonaru i ojciec Janas stali w koncentrycznych kręgach wokół króla.Znalazł się tu każdy, kto posiadał choćby najmniejszy dar magii, a wszyscy mieli pracować nad tym samym zadaniem: stworzeniem i podtrzymaniem osłon.Jeśli uda im się utrzymać je nad Shonarem, wykonają zadanie, jeśli nie nad miastem, to spróbują utrzymać je nad zamkiem, jeśli nie nad zamkiem - to chociaż nad sobą.Scena wyglądała nierealnie, jak ze snu.Elspeth starała się ze wszystkich sił zapanować nad strachem, równie głębokim i wszechogarniającym jak lęk nocnego koszmaru.Po raz pierwszy grożące jej niebezpieczeństwo było nieuchwytne, nieubłagane i nie miało twarzy.Nie był to żaden łotr pokroju Ancara czy Zmory Sokołów, ale straszliwa rzecz uwolniona tysiące lat temu, teraz znów powracająca, by siać zniszczenie, zbyt stara, bezosobowa i potężna, by ją zrozumieć, lecz zbyt realna, by nie przerażać.Niebezpieczeństwo - całkiem realne - będzie jeszcze większe, jeśli grupie w Wieży się nie powiedzie.Od trzech dni w Hardornie szalała zamieć, najdziwniejsza, jaką widziała Elspeth.Zielonkawe błyskawice gdzieś nad zasłoną śniegu przecinały oślepiającymi błyskami całe niebo, lecz nie oświetlały niczego prócz bieli.Donoszono o trąbach powietrznych i lecących z wiatrem duchach, dziwnych istotach, których głosy mieszały się z wyciem wiatru.Nie potwierdzono tych raportów, ale Elspeth nie podważyłaby żadnego z nich.Każda burza powodowała gorsze skutki - choć osłony nad ogniskami wytrzymywały, nie sprawiając problemów.Jednak ta burza miała być gorsza, o wiele gorsza, niż jakakolwiek poprzednia.Był to powrót pierwotnego wybuchu, który spowodował wszystkie burze tak dawno temu.Nikt nie potrafił przewidzieć, co zdarzy się w przypadku, gdy nie powiedzie się grupie w Wieży - wiedzieli tylko, że skutki będą straszliwe.Natura już wymknęła się spod kontroli; czy poradzą sobie przez lata czegoś takiego?Nieważne.To nie zależało od niej i mimo wszystko wydawało się mało realne.Nigdy jeszcze nie była tak bezradna wobec zagrożenia, nigdy jeszcze nie zdarzyło się tak, że nie miała żadnego wpływu na to, co się stanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|