[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chciał, by Kochanek nie dojrzał ani ich, ani jego słabości.- Muszę wrócić.Bez względu.na moje.zmęczenie.Wtem usłyszał jakiś cichy dźwięk i poczuł delikatny dotyk na podbródku.Otworzył oczy, a Kochanek uniósł jego twarz, tak aby ich spojrzenia znów się spotkały.W jego oczach były łzy, na ustach błąkał się łagodny, smutny uśmiech.- Nigdy nie żałowałem.i nie radowałem się.utratą - rzekł i musnął ustami usta Vanyela.Gdy ich łzy zmieszały się na jego wargach, Vanyel zamknął oczy i poczuł ich smak w pocałunku: swe własne słone i gorzkie.i słodkie łzy Śmierci.Zamknęły się wokół niego silne ramiona, podtrzymujące go i przyciskające do piersi z tkliwością kochanka, którym mógłby wszak być.Vanyel poddał się górującej nad nim sile i wtulił się w ra­miona Śmierci, wstrząsany cichym szlochem.Łagodne dłonie pieściły jego włosy, łagodne słowa spływały do jego uszu,- Jeszcze nie, mój kochany - szepnął Kochanek.Vanyel czuł jego oddech muskający jego ucho i delikatnie trącający włosy.- Tutaj nie ma czasu, gdy tylko takie jest moje życzenie.Nie mu­sisz podejmować swego brzemienia dopóty, dopóki nie będziesz gotów znów stawić czoło swemu życiu.Vanyel wypłakał więc swe wyczerpanie i pragnienie odwle­czenia wszystkiego.Płakał, a potem oparł głowę na ramieniu Śmierci.- Vanyelu, czy tylko obowiązek skłania cię do powrotu?- Nie.- Odnalazł w sobie jeszcze jedną iskierkę energii i powoli odzyskiwał siły w ramionach Mocy.- Nie.idzie o coś więcej.Tańczący Księżyc powiedział to dawno temu.Ogień na moim palenisku zgasł, lecz to nie powód, ażebym nie mógł ogrzać się przy paleniskach moich przyjaciół, gdy oni proponują mi swe ciepło.- Przymrużył oczy i uświadomił sobie, że się uśmie­cha.- Nie mam wielu przyjaciół - dodał po części do siebie -ale wszyscy z nich to dobrzy przyjaciele.- Czy zasługują na to, by dla nich wracać?- Tak - odrzekł krótko.Kochanek zaśmiał się z cicha.- Aż tyle czasu zajęło ci zrozumienie tego, co miał na myśli Tańczący Księżyc?- Czasami bywam niepojętny.- Wytarł oczy wierzchem dło­ni.- Z jakiegoś powodu nigdy nie miałem kłopotów ze zrozu­mieniem istoty śmierci, lecz aby pojąć życie.musiałem dożyć tej chwili.Moc przytrzymała go jeszcze przez moment, a potem wypu­ściła ze swych ramion.Po raz ostatni napotkał pełne współczu­cia spojrzenie świetlistych oczu, by ujrzeć w nich osobliwy me­lanż dumy, żalu i radości.- Vanyelu - wyszeptał Kochanek.- Jeszcze jedno.jest tu ktoś, kto chciałby się z tobą pożegnać.Vanyel odczuł czyjąś obecność za swymi plecami, dużo mniej intensywną aniżeli obecność Kochanka, i odwrócił się.- Witaj, Vanyelu - powiedział Jaysen, wyciągając dłoń.- Albo.raczej powinienem powiedzieć: żegnaj.- Jays? - Vanyel, oniemiały, pochwycił jego dłoń.- Och, Jays, nie.nie chciałem.- Nie, nie chciałeś.Nie obwiniaj się za to.- Jaysen uśmiech­nął się żałośnie.- Byłem tak rozkojarzony i poruszony wiado­mością, że to ty jesteś ojcem naszej małej ulubienicy, że pozwo­liłem tym stworzeniom Verdika dopaść mnie.Łzy paliły Vanyelowi oczy.-Ale.- Przestań.Wiedziałem, że tak to przyjmiesz.Dlatego po­prosiłem.Ją.Panią Śmierć.aby pozwoliła mi się z tobą spo­tkać.To nie twoja wina.A teraz posłuchaj, bo żaden z nas nie ma zbyt wiele czasu.- A Sieć.Jesteś Strażnikiem Północy.- W rzeczy samej.Będziesz musiał zająć moje miejsce.Co więcej, pamiętasz jeszcze, co sobie kiedyś myślałeś? O tym, aby źródłem mocy dla niej uczynić połączone siły wszystkich herol­dów? Zrób to, Vanyelu.Dowiedz się, jak to zrobić.- Jaysen nagląco uścisnął jego dłoń.- To ważne.Znajdź sposób na prze­kształcenie zaklęcia Sieci, tak aby Strażnicy stali się zbędni, a do jego podtrzymania wystarczyli sami heroldowie.Tylko ty potrafisz to zrobić.Powierzam ci to zadanie, Van.Vanyel skinieniem głowy wyraził zgodę i zajrzał w oczy Jaysena.- Przyrzekam.- Ja.- Oczy Jaysena złagodniały na moment.- Jest jeszcze coś, co Ona pozwoliła mi tobie przekazać.Być może przyniesie ci to ulgę.Powiedziała, że nie będziesz sam:Puścił dłoń Vanyela, zrobił krok do tyłu i już zaczął znikać.- Obiecała, Van.I ja ci obiecuję.A potem spadał, spadał.Gdy Vanyel otworzył oczy, przez krótką chwilę zdawało mu się, że pochylony kształt w Bieli na fotelu przy jego łóżku to Posłaniec.Ale gdy, próbując się poruszyć, syknął z bólu, budząc tam­tego, zobaczył, że jest to zwykły śmiertelnik, przyjaciel w do­datku.- Tantras? - wyszeptał.- Tantras? Co ty.Wyczerpanie pokryło twarz Tantrasa zmarszczkami, jego oczy były czerwone od płaczu.- Van, muszę ci powiedzieć.- Straciliśmy Jaysena - wyszeptał Vanyel, przypominając sobie i odczuwając na nowo tamtą pustkę.Och, bogowie.Nie wiedział nawet, że płacze, dopóki łkanie nie szarpnęło jego ciałem, w bólu odbierając mu dech z piersi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl