[ Pobierz całość w formacie PDF ] .— Nie! To jakieś łamigłówki, rebusy! Nie budowałem maszyny do idiotycznych krzyżówek! To zwykłe wyrobnictwo, a nie Wielka Sztuka! Proszę podać temat, może być dowolnie trudny…Klapaucjusz myślał, myślał, wreszcie zmarszczył się i rzekł:— Dobrze.Niech będzie o miłości i śmierci, ale wszystko to musi być wyrażone językiem wyższej matematyki, a zwłaszcza algebry tensorów.Może być również wyższa topologia i analiza.A przy tym erotycznie silne, nawet zuchwałe, i w sferach cybernetycznych.— Zwariowałeś chyba.Matematyką o miłości? Nie, ty masz źle w głowie — zaczął Trurl.Lecz zamilkł wraz z Klapaucjuszem, ponieważ Elektrybałt jął deklamować:Nieśmiały cybernetyk potężne ekstremaPoznawał, kiedy grupy unimodularneCyberiady całkował w popołudnie parne,Nie wiedząc, czy jest miłość, czy jeszcze jej nie ma.Precz mi, precz, Laplasjany z wieczora do ranka,I wersory wektorów z ranka do wieczora!Bliżej, przeciwobrazy! Bliżej, bo już poraZredukować kochankę do objęć kochanka!On drżenia wpółmetryczne, które jęk jednoczy,Zmieni w grupy obrotów i sprzężenia zwrotne,A takie kaskadowe, a takie zawrotne,Że zwarciem zagrażają, idąc z oczu w oczy!Ty, klaso transfinalna! Ty, silna wielkości!Nieprzywiedlne continuum! Praukładzie biały!Christoffela ze Stoksem oddam na wiek całyZa pierwszą i ostatnią pochodną miłości.Twych skalarnych przestrzeni wielolistne głębieUkaż uwikłanemu w Teoremat Ciała,Cyberiado cyprysów, bimodalnie całaW gradientach, rozmnożonych na loty gołębie!O, nie dożył rozkoszy, kto tak bez siwiznyAni w przestrzeni Weyla, ani BrouweraStudium topologiczne uściskiem otwiera,Badając Moebiusowi nie znane krzywizny!O, wielopowłokowa uczuć komitanto,Wiele trzeba cię cenić, ten się dowie tylko,Kto takich parametrów przeczuwając fantom,Ginie w nanosekundach, płonąc każdą chwilką!Jak punkt, wchodzący w układ holonomiczności,Pozbawiany współrzędnych zera asymptotą,Tak w ostatniej projekcji, ostatnią pieszczotąŻegnany — cybernetyk umiera z miłości.Na tym się turniej poetycki zakończył, Klapaucjusz bowiem odszedł zaraz do domu, mówiąc, że wróci wnet z nowymi tematami, lecz więcej się nie pokazał, w obawie, iż mimo woli da Trurlowi jeszcze jeden powód do chwały; ów zaś głosił, iż Klapaucjusz uciekł, niezdolny skryć gwałtownego wzruszenia.Na co tamten, że od czasu zbudowania Elektrybałta Trurlowi całkiem już przewróciło się w głowie.Minęło niewiele czasu, a wieść o elektrycznym wieszczu dotarła do prawdziwych, to jest — zwyczajnych poetów.Oburzeni do żywego, postanowili ignorować maszynę, znalazło się wszakże kilku, na tyle ciekawych, że wybrali się chyłkiem do Elektrybałta.Ów przyjął ich grzecznie, w hali, pełnej zapisanych już papierów, bo tworzył dzień i noc bez przerwy.Poeci byli awangardzistami, Elektrybałt natomiast tworzył w stylu klasycznym, ponieważ Trurl, mało znając się na poezji, oparł programy „natychające” na dziełach klasyków.Jęli więc przybysze drwić z Elektrybałta, że mu mało rury katodowe nie pękły, i odeszli w triumfie.Maszyna posiadała jednak samoprogramowanie oraz specjalny obwód wzmocnienia ambicjonalnego z bezpiecznikami na sześć kiloamperów, więc w krótkim czasie wszystko najzupełniej się odmieniło.Wiersze jej stały się ciemne, wieloznaczne, turpistyczne, magiczne i wzruszające do kompletnej niezrozumiałości.Tak więc, gdy przybyła następna grupa poetów, by podrwić i poszydzić z maszyny, ta odezwała się taką improwizacją nowoczesną, że dech im zaparło, a drugi zaraz wiersz wywołał poważne zasłabnięcie pewnego twórcy starszego pokolenia, który miał dwie nagrody państwowe i posąg w parku miejskim.Odtąd żaden poeta nie mógł oprzeć się zgubnej chętce wyzwania Elektrybałta na turniej liryczny — i ciągnęli zewsząd, niosąc wzory i teczki pełne rękopisów.Elektrybałt pozwalał deklamować przybyszowi, przy czym zaraz chwytał algorytm jego poezji i, opierając się na nim, odpowiadał wierszami, utrzymanymi w tymże duchu, lecz dwieście dwadzieścia do trzysta czterdzieści siedem razy lepszymi.Po niedługim czasie doszedł do takiej wprawy, że jednym, drugim sonetem zwalał z nóg zasłużonego wieszcza.I to było najgorsze chyba, okazało się bowiem, iż z zapasów wychodzą cało tylko grafomani, którzy, jak wiadomo, nie odróżniają wierszy dobrych od złych; uchodzili więc bezkarnie i tylko jeden złamał raz nogę, potknąwszy się u wyjścia o wielki epicki poemat Elektrybałta, zupełnie nowy, który zaczynał się od słów:Ciemność i pustki w ciemności obrotyŚlad dotykalny, ale nieprawdziwy,I wiatr, jak halny, i wzrok jeszcze żywy,I krok jak gdyby wracającej roty.Natomiast prawdziwych poetów Elektrybałt dziesiątkował, chociaż pośrednio, bo wszak nie czynił im nic złego.Niemniej najpierw pewien sędziwy liryk, a potem dwu awangardzistów popełniło samobójstwo, skacząc z wysokiej skały, która fatalnym zbiegiem okoliczności sterczała właśnie przy drodze łączącej siedzibę Trurla ze stacją kolei żelaznej.Poeci zwołali zaraz szereg zebrań protestacyjnych i zażądali, aby maszynę opieczętowano, lecz poza nimi nikt na fenomen nie zwrócił uwagi.Owszem, redakcje gazet były nawet rade, albowiem Elektrybałt, piszący pod kilkoma tysiącami pseudonimów naraz, miał gotowy poemat wskazanych rozmiarów na każdą okazję, a ta okolicznościowa poezja była taka, że obywatele wyrywali sobie gazety z rąk i na ulicach widziało się wniebowzięte twarze, nieprzytomne uśmiechy oraz słyszało się ciche łkania.Wiersze Elektrybałta znali wszyscy; powietrze trzęsło się od błogich rymów, a natury co wrażliwsze, rażone specjalnie skonstruowanymi metaforami czy asonansami, nieraz mdlały nawet; lecz i na tę okazję był przygotowany gigant natchnienia, albowiem zaraz wyprodukował odpowiednią ilość sonetów trzeźwiących.Sam Trurl miał w związku ze swym osiągnięciem niemałe kłopoty.Klasycy, jako na ogół starcy, niewiele mu zaszkodzili, jeśli nie liczyć kamieni wybijających systematycznie okna oraz pewnych substancji, nie dających się nazwać po imieniu, którymi obrzucano jego domostwo.Gorzej było z młodymi.Pewien poeta najmłodszego pokolenia, którego wiersze odznaczały się wielką siłą liryczną, a on sam — fizyczną, okrutnie go pobił.Gdy tedy Trurl leczył się w szpitalu, wypadki pędziły dalej; nie było ani dnia bez nowego samobójstwa, bez pogrzebu, przed bramą szpitalną krążyły pikiety i dawała się już słyszeć strzelanina, albowiem zamiast rękopisów poeci przynosili coraz częściej w teczkach samopały, rażąc Elektrybałta, którego stalowej naturze kule wcale jednak nie szkodziły.Po powrocie do domu zrozpaczony i osłabły konstruktor postanowił pewnej nocy rozebrać własnymi rękami stworzonego przez się geniusza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|