[ Pobierz całość w formacie PDF ] .- Dobrześ to zrobił”.„Phi, wielkie rzeczy - odpowiadam, obojętny jak wszyscy diabli.- Niech mi pan da jakąś prawdziwą robotę”.Uśmiechnął się tylko.Zrozumiał.„Naprawdę dobrześ to zrobił.A ja byle komu nie powierzam moich koni.Włóczenie się po drogach to dla pana nie bardzo odpowiednie zajęcie.Musiałeś być porządny facet, tylkoś się zmarnował.Mimo to możesz pan orać moimi końmi.Przyjdź do pracy jutro rano”.Z czego wynika, że wcale nie był taki mądry.Przecież mu nie pokazałem, że umiem orać.Gdy Saxon wyłożyła na talerze fasolę, Bill zaś nalał kawę, Saxon stała przez chwilę nieruchomo przyglądając się posiłkowi rozłożonemu na pledach: blaszanka z cukrem, puszka mleka skondensowanego, pokrajana w plastry peklowana wołowina, zielona sałata z plasterkami pomidorów, kromki świeżej bułki, dymiące talerze fasoli i kubki kawy.- Jaka różnica w porównaniu z wczorajszą kolacją! - zawołała klaszcząc w ręce.- To jest naprawdę jak przygoda z książki.Och, jak mi się przypomni ten chłopiec, z którym łowiłam ryby! Pomyśl o pięknym domu i pięknie nakrytym stole wczoraj - i spójrz na to! Przecież moglibyśmy przeżyć tysiąc lat w Oakland i nawet by nam nie przyszło do głowy, że istnieje taka kobieta, jak pani Mortimer, albo taki dom, jak jej bungalow.I pamiętaj, Bill, że to dopiero początek.Bill przepracował trzy dni i chociaż przekonywał Saxon, że wiedzie mu się całkiem nieźle, przyznawał jednak, że w orce jest coś więcej, niż przypuszczał.Przekonawszy się, że polubił tę pracę, Saxon odczuła ciche zadowolenie.- Nigdy bym nie myślał, że mi się oranie spodoba… tak specjalnie - powiedział.- Ale to pierwszorzędna praca.I doskonała na mięśnie nóg.Przy powożeniu nogi prawie wcale nie ćwiczą.Gdybym jeszcze kiedykolwiek trenował do walki na ringu, pochodziłbym trochę za pługiem.I czy ty wiesz, ziemia ma wspaniały zapach, kiedy ją się tak przewraca i przewraca.Mój Boże - taki zapach, że można by go zjeść! I cały dzień tak pachnie jakoś świeżo i czysto, i apetycznie.A konie Bensona to prawdziwe cuda.Znają się na swojej robocie jak człowiek.Jedno jest pewne.Benson nie ma na farmie ani jednej cherlawej szkapy.Ostatniego dnia pracy Billa niebo zaciągnęło się chmurami, powietrze stało się wilgotne, zaczął dąć silny wiatr z południowego wschodu i wszystkie znaki na ziemi i niebie zapowiadały pierwszy zimowy deszcz.Bill wrócił wieczorem z niewielką płachtą brezentu, którą udało mu się pożyczyć.Rozpiął ją na patykach nad posłaniem, tak by ich chroniła od spodziewanego deszczu.Kilkakrotnie skarżył się na ból w małym palcu lewej ręki.Dokuczał mu przez cały dzień, a właściwie nieznacznie już od kilku dni; miejsce było tak wrażliwe jak wrzód.Prawdopodobnie była to drzazga, tylko że Bill nie mógł jej znaleźć.Poczynił jeszcze inne przygotowania na wypadek burzy.Pod posłanie wsunął kilka starych desek z nie używanej, rozpadającej się stodoły na przeciwległym brzegu strumienia.Deski przykrył grubą warstwą suchych liści zamiast materaca.Na zakończenie umocnił brezent kawałkami sznura i drutu.Gdy padły pierwsze krople deszczu, Saxon była zachwycona.Bill okazał niewielkie zainteresowanie.Powiedział, że za bardzo boli go palec.Ani on, ani Saxon nie mogli się zorientować, co to może być takiego, oboje jednak wzruszyli tylko ramionami na myśl o zakażeniu.- To może być zastrzał - powiedziała Saxon.- Co to jest?- Nie wiem.Pamiętam tylko, że żona Cady’ego miała kiedyś zastrzał, ale byłam wtedy bardzo mała.Też w małym palcu.Zdaje się, że przykładała kataplazmy i smarowała jakąś maścią.Strasznie ją bolało, a skończyło się tym, że zeszedł jej paznokieć.Potem palec prędko wydobrzał i paznokieć odrósł.Może bym ci zrobiła gorący kataplazm z chleba?Bill nie chciał, dowodząc, że do rana samo przejdzie.Saxon była zmartwiona; zapadając w drzemkę wiedziała, że on leży z oczyma szeroko otwartymi.W kilka minut później, zbudzona przez wściekły podmuch wiatru i bębnienie deszczu w brezent nad głowami, usłyszała cichy jęk Billa.Oparła się na łokciu i wolną ręką, w znany sobie sposób, zaczęła mu masować czoło i miejsca dokoła oczu, usypiając go tym kojącym zabiegiem.Znowu zapadła w sen.I znowu się obudziła, ale tym razem nie burza, tylko Bill wyrwał ją ze snu.Nie mogła nic dojrzeć w ciemności, ale ręką wybadała jego dziwną pozę.Wysunął się spod pledów, klęczał z czołem opartym o deski, plecami wstrząsał mu dreszcz bólu, który starał się ukryć.- To paskudztwo pulsuje na dodatek - odparł, gdy do niego przemówiła.- Ból gorszy, niż gdyby bolało tysiąc zębów.Ale to nic… żeby tylko wiatr nie zerwał brezentu.Pomyśl, co nasi rodzice musieli znosić - wyrzucił z siebie między jękami.- Ojciec był w górach i niedźwiedź pokiereszował myśliwego, który mu towarzyszył… dosłownie przeorał mu całe ciało do kości.A zbrakło im już jedzenia i musieli wracać.Ojciec trzy razy pakował go na konia, ale on dwa razy mdlał i spadał na ziemię.Trzeba go było przywiązać do siodła.Trwało to pięć tygodni, ale facet dał radę.I był taki myśliwy, Jack Quigley.Strzelba mu wybuchła i rozszarpała całą prawą rękę, a szczeniak legawiec, którego miał z sobą, zeżarł trzy palce.Znajdował się zupełnie sam na bagniskach…Ale Saxon nie poznała dalszych przygód Jacka Quigleya.Wściekły podmuch wiatru zerwał sznury umacniające podpórki, przewrócił drewniane rusztowanie i na chwilę zagrzebał ich pod brezentem.Już w następnej sekundzie brezent, podpórki i sznury zmiecione zostały w ciemność, a Saxon i Bill znaleźli się w strumieniach ulewnego deszczu.- Tylko jeden ratunek - wrzasnął jej do ucha.- Zbieramy rzeczy i biegniemy do stodoły.Wśród ciemności i ulewnego deszczu dwa razy musieli odbywać po kamieniach drogę przez płytki strumień, zanurzając się do kolan w wodzie.Dach starej stodoły przeciekał jak sito, znaleźli jednak suche miejsce, na którym rozłożyli bynajmniej nie suche posłanie.Saxon serce bolało na widok udręki Billa.Godzina minęła, zanim zdołała go na tyle uspokoić, że zapadł w drzemkę, ale tylko bezustannym masażem czoła mogła go uchronić przed przebudzeniem.Choć sama dygotała z zimna i czuła się źle, rada była nie spać całą noc, wiedząc, że oszczędza mu świadomości najgorszego bólu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|