[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziękowała swojej gwieździe, że udało jej się zachować figurę.Zważywszy wszystkie okoliczności, nie najgorszą jak na sześćdziesiątkę.cholera, z hakiem!— Przepraszam panią, pani Fontine.— To była służąca, przyszła od strony domu wariatów, w jaki zamieniła się kuchnia.— Słucham, Grace.Jakieś kłopoty?— Nie, proszę pani.Tylko przy drzwiach czeka jakiś pan.Pytał o panią lub pana Fontine.— Poproś go dalej.Niech przyłączy się do nas.— Powiedział, że wolałby nie.To cudzoziemiec.Ksiądz.Pomyślałam, że pan Fontine nie chciałby przy tylu ludziach.— Oczywiście, dobrze zrobiłaś — przerwała jej Jane, rozumiejąc przed czym chciała uchronić Victora.Victor nie przepadał za demonstrowaniem gościom, w jaki sposób zmuszony jest chodzić.— Wyjdę do niego.Ksiądz stał w hallu, miał zbyt obszerną sutannę i starczą twarz, chudą i wymizerowaną.Sprawiał wrażenie skrępowanego, wręcz wystraszonego.— To ja jestem panią Fontine — odezwała się Jane lodowatym tonem; nie była w stanie nad tym zapanować.— Tak, poznaję panią, signora — odparł niezdarnie ksiądz, trzymając w ręce dużą, poplamioną kopertę.— Widziałem panią na zdjęciach.Nie chciałem przeszkadzać.Tyle tu samochodów.— O co chodzi?— Przyjechałem z Rzymu, signora.Przywiozłem list dopadrone.Czy dopilnuje pani, żeby go dostał? — spytał wyciągając ku niej rękę z kopertą.— Bardzo panią proszę.Andrew obserwował brata stojącego w otoczeniu studentów, ubranych w te ich jednolite wdzianka z dżinsu i sztruksu, z wisiorkami na szyjach.Adrian nigdy nie zmądrzeje; jego audytorium to same śmieci.Sami pozerzy.Andrew, żołnierza irytowały nie tyle frymuśne stroje i szopy skołtunionych włosów — to były zaledwie symptomy.Irytował go fałsz wszelkich powierzchownych oznak nonkonfor-mizmu.Ci ludzie byli w większości nie do zniesienia — antagonis-tycznie nastawione typy, folgujące myślowemu niechlujstwu.Rozprawiali z takim przekonaniem, z takim znawstwem o “ruchach rewolucyjnych" i “kontrrewolucyjnych", jakby sami byli ich uczestnikami, zwrotniczymi kolein myśli politycznej.Ten świat.Trzeci Świat.I na tym polegał największy kawał, bo nawet jeden na dziesięć tysięcy nie miał pojęcia o tym, jak się robi rewolucję.Brak im było i niezbędnego zaangażowania, i odwagi, i oleju we łbie.Nieudacznicy, ciskający plastikowymi torebkami z gównem, kiedy nikt nie zwracał uwagi na ich bredzenie.Po prostu degenera-ci — o Chryste, jak on nie cierpiał degeneratów! Ale Adrian tego nie rozumiał, doszukiwał się wartości tam, gdzie ich wcale nie było.Adrian był głupcem.Siedem lat temu odkrył, jak wielkim głupcem jest Adrian.Adrian był nieudacznikiem w najgorszym sensie tego słowa, bo miał wszelkie powody, żeby nim nie być.Napotkał spojrzenie brata stojącego przy barze; odwrócił wzrok w inną stronę.Adrian śmiertelnie go nudził, a jego widok rozprawiającego z takim ożywieniem przed tym szczególnym audytorium napawał go odrazą.Nie zawsze tak było.Dziesięć lat temu, kiedy skończył West Point, nie czuł aż tak silnej niechęci.Nie miał wysokiego mniemania 'o Adrianie i jego kolekcji nieudaczników, ale nienawiści nie odczuwał.Przy tym sposób, w jaki ekipa Johnsona zaczęła prowadzić sprawy w południowo-wschodniej Azji, tłumaczył ich stosunek zawarty w słowach: “Wynoście się!" Należało to rozumieć: “Zmiećcie Hanoi z powierzchni ziemi.Albo się wynoście".Bez końca tłumaczył swoje stanowisko.Tym degeneratom i Adrianowi.Ale nikt nie chciał tego wysłuchiwać z ust żołnierza.Nazywali go żołnierzykiem.Kulołebkiem.Szybkostrzałem.Bom-bardupkiem.Nie chodziło o przezwiska.Każdy, kto wytrzymał w West Point i w Sajgonie, umiał sobie z tym poradzić.W ostatecznym obrachunku chodziło o ich głupotę.Nie tylko zrażali do siebie wszystkich, którzy się liczyli, ale wrogo ich do siebie nastawiali, rozwścieczali, wreszcie wprawiali w zakłopotanie.A to już była najwyższa głupota.Nawet tych, którzy się z nimi zgadzali, zmuszali do zajęcia przeciwnych pozycji.Siedem lat temu w San Francisco Andrew próbował otworzyć bratu oczy, przekonać go, że to co robi, jest złe i głupie — i bardzo niebezpieczne dla niego, żołnierza.Wrócił właśnie z dwuipółrocznej służby w Delcie Mekongu, gdzie wystawiono mu jedną z najlepszych opinii w całej armii.Jego kompania miała najwyższy wskaźnik zadanych przeciwnikowi strat w ludziach w całym batalionie; sam Andrew był dwa razy odznaczany, a gdy otrzymywał belki kapitana, ledwie miesiąc był porucznikiem.Był cennym nabytkiem dla sił zbrojnych: młody, błyskotliwy strateg wojskowy z niezwykle zamożnej i wpływowej rodziny.Stała przed nim otworem kariera na sam szczyt, tam gdzie było jego miejsce.Odwołano go z przeznaczeniem do innych zadań, co w języku Pentagonu miało znaczyć: “To nasz człowiek.Upatrzyliśmy go sobie.Bogaty, pewny — materiał do szefostwa połączonych sztabów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl