[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Byłem nazajutrz dumny z tego, że miłość moja zaczyna być bardzo tragiczna, i starałem się nawet być więcej smutny, niż byłem w istocie.Tu się jednak zaczęła prawdziwa tragedia.Podszedł tego dnia ku mnie Zygmunt i patrząc mi ironicznie w oczy, rzekł:— Ktoś ci kazał powiedzieć, abyś nie chodził co dnia koło poczty, bo to może kogoś skompromitować!Coś mnie uderzyło mocno w głowę, bo ujrzałem w oczach całe gwiaździste niebo; zanim jednak zdołałem zabić tego podłego człowieka, on uciekł już dawno i zaczął w oddali tarzać się po ziemi z radości.Podły, podły człowiek… Dnia tego nic nie jadłem, za to ze sto razy przeczytałem w Izabeli, królowej hiszpańskiej ten prawdziwy, och, jak bardzo prawdziwy ustęp, pełen grozy:„Jestem przez ciebie nienawidziany, królowo!” — „odejdź, marszałku Serraro, dziś chcę być bez żony…”Co się po tych słowach działo w jego duszy, to samo działo się teraz w mojej.Zacząłem walkę, lecz bez wiary w zwycięstwo, w takiej sytuacji można tylko uwierzyć w śmierć; myślałem długo w noc, co mi czynić należy, i ciągle dochodziłem do jednego wniosku: należy się zabić.Tak, lecz przedtem zabić jego, Zygmunta, i to nie zwyczajnym sposobem, lecz jakimś bardzo wymyślnym, gdyż spełnił on zbrodnię największą z największych, zdradził bowiem przyjaciela.O niej starałem się nie myśleć, chociażby mi łatwiej było przyszło wyrwanie stuletniego dęba z korzeniem niż jej imienia z serca, w które wrosło przez dni kilka, żadna bowiem liana nie rośnie tak prędko, jak drzewo miłości.Bałem się przy tym wszystkim bardzo, że zerwiemy znajomość, a ona mi nie odda Ducha puszczy, przez co mógłbym mieć arabską awanturę, gdyż to nie była moja książka.Zacisnąłem zęby i myślałem aż do świtu.Rano zaś, w niedzielne rano, twarz już miałem spokojną jak kamień, choć tragiczną; wlazłem na strych, zamknąłem się tam starannie i w największej ciszy począłem ostrzyć na kamieniu scyzoryk; od czasu do czasu próbowałem ostrza na wiszących na strychu koszulach, które przecinałem z góry na dół jednym wspaniałym cięciem.Już był ostry.Odwinąłem tedy rękaw, obnażyłem ramię i zatapiając stal w ciele powoli, aby dłużej i mocniej bolało, począłem ryć na ramieniu wielką, krwawą literę K.Jej literę… Chociaż mi pociemniało w oczach, nie syknąłem nawet, gdyż kto się waży już na takie rzeczy, jak zadawanie samemu sobie niezmiernej męki, ten powinien okazać odwagę bohatera; kiedy jednak ujrzałem krew, biegać począłem po strychu i suszącą się tam.nieco już pokrajaną, bielizną począłem ocierać krew na ramieniu; nie było tej krwi wprawdzie wiele, co jednak było bielizny, to była krwawa, jakby trzydziestoletnia wojna nie gdzie indziej się odbywała, tylko na naszym strychu.Blady i drżący ze wzruszenia, lecz dumny i tragicznie spokojny, szedłem tam, gdzie była moja dusza i skąd pochodziła moja męka — aż do poczty.Panna Kazia siedziała na podwórzu pod kasztanem i łapała na kamiennym stoliku muchy do swoich naukowych zbiorów; ujrzawszy mnie, zmarszczyła brwi i nie skinęła nawet głową.Skłoniłem się z uszanowaniem, tak że aż pył się podniósł ze żwiru, po którym gwałtownie szurnąłem prawą nogą w ukłonie.Podała mi milcząco rękę i wydęła usta.Ja milczałem czas jakiś, wreszcie po zbyt długiej chwili, gwałtownie się zaczerwieniwszy, zapytałem:— Czy pani nie uważa, że jestem śmiertelnie blady?Podniosła na mnie cudowne swoje oczy, przypatrywała mi się przez moment ze zdumieniem, wreszcie wybuchła straszliwym, okrutnym, obłąkanym śmiechem.W pauzach tego śmiechu rzekła:— Pan jest blady? Pan jest czerwony jak burak…Niespodziana fala złości napłynęła mi do serca, gdyż gorzej nie można spoliczkować człowieka; wszystko mogłem ścierpieć, lecz nie podejrzenie, że nie jestem w tej chwili blady.Długo ważyłem słowa, rzekłem wreszcie z godnością:— Jeżeli jestem czerwony, to chyba od krwi.To mówiąc, szatańczo ironiczny, nad wyraz złośliwy, niepodobny do siebie, zacząłem powoli odwijać rękaw kurtki, co widząc ona, krzyknęła ze wstydu i szybko zakryła dłońmi oczy, widniałem jednak, że z niezmierną ciekawością patrzy przez palce.Dreszcz po niej przebiegł, nie spodziewała się widocznie ujrzeć tego, co ujrzała — straszliwe, krwawe ramię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|