[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pan Olszowski miał jej kiedyś powiedzieć o wszystkim, kiedy to serce dziewczęce dojrzeje i mężnie zniesie krwawą historię nieszczęścia.Widać jednak, że zachłanna, żarłoczna ciekawość ludzka znała dzieje Basi, a teraz zła dziewczyna ulepiła z jej nieszczęścia pocisk i ugodziła nim w zdumione i zalękłe serce.Pani Olszowska zaczęła jej opowiadać.W pokoju było mroczno, a słowa wsiąkały w mrok jak wilgoć łez w czarną tkaninę.Mówiła jej o ojcu, o którym słuch zaginął po wyprawie do południowoamerykańskiej puszczy.O matce, do obłędu zrozpaczonej, ogarniętej nieprzytomnym bólem podczas podróży, zapewne po otrzymaniu okropnej wiadomości z Ameryki.O pani Budziszowej, dobrej kobiecie, o pomyłce zacnego straszliwca Walickiego, o krewnych mieszkających we Francji.- Resztę przeżyłaś z nami, dziecko drogie.Wiesz o tym, jak cię kochamy.Bóg nam ciebie przysłał, maleńka, i pozostaniesz z nami, jak długo zechcesz.Mamy oboje z wujaszkiem jedno serce, a ty wiesz, że się ono nigdy nie odmieni.Czy jeszcze chcesz wiedzieć o czym, Basieńko?Basia słuchała całą duszą, wpatrzona bystrze w mrok, jak gdyby się w jego czeluści odbywały te wszystkie dzieje, które jej opowiadano.Wysiłkiem pamięci wywołała z niego bladą, woskową, śliczną twarz matki.Usłyszała w mroku rozpaczliwy krzyk, piekielny warkot i zgrzyty.Potem się wszystko zatarło i rozpłynęło, a mrok słonecznie pojaśniał.- O, mamusiu.- westchnęła tak cichutko i tak przejmująco, że pani Olszowska zadrżała i przytuliła ją do siebie tak blisko, że aż do serca.IXUśmiechkrwawego HerodaW wesołych zawsze oczach Basi zjawiła się niezwykła powaga.Dziewczyna ścichła i często zapadała w zadumane milczenie.Przez pierwsze dni, po mrocznej i smutnej rozmowie z panią Olszowską, uśmiechała się z przymusem, choć uśmiech zdawał się zawsze przyrośnięty do jej chłopięcej twarzy.Największe nawet zmartwienie nie mogło go z niej zetrzeć, rzęsiste łzy też nie mogły mu dać rady.Radość tkwiła głęboko w tym stworzeniu kochającym cały świat i wszystko, co na świecie, więc teraz jakby nieco przywiędła.- Cios był zbyt gwałtowny - mówiła pani Olszowską do męża.- Biedactwo kochane - szepnął pan Olszowski.- Trzeba odwrócić jej myśl i zająć czymś wesołym.Basia jednak sama znalazła sobie zajęcie, zapaławszy niespodzianą miłością do geografii.Wędrowała przez długie godziny po mapach, upodobawszy sobie podróże po krajach Ameryki Południowej.Przez dzicze, przez kamienne pustynie i przez puszcze gorącem buchające, przez zbałwanione rzeki przez jedną noc wzdymające się mętną wodną puchliną wiodły ją książki, troskliwie wyszukiwane.Oczami wyławiała z nich wszystkie wieści o tych “nieludzkich ziemiach”, a równocześnie palcem kreśliła na mapie obłędne drogi.Dziwne myśli, jak podzwrotnikowe motyle, latały nad jej zadumanym sercem.- Szuka ojca na mapie - rzekł do żony Olszowski.- Serce się kraje.Jednego dnia zjawiła się Basia w jego gabinecie.- Wujaszku złoty - rzekła cichutko.- Czy ty znasz profesora Somera?- Tego sławnego geografa? Znam.Czemu o to pytasz?- Czy mógłbyś mi do niego napisać polecający list?- A na cóż.- zaczął Olszowski, ale nie skończył.- Dobrze, dziecko! - dodał szybko.- Wiesz, gdzie mieszka?- Wiem już od dawna.Z listem gorąco napisanym stanęła Basia przed słynnym uczonym.Był to człowiek drobnej postaci, z przenikliwymi oczami.Przewiercił nimi glob ziemski i wzrokiem dotarł do owych przepaścistych mroków, wśród których, w konwulsjach i w piekle ognia, z niewysłowionego cierpienia żywiołów rodziła się biedna ziemia.Głośny na całym świecie geografa ujrzawszy przed sobą zamiast nieznanej góry, co by mu wielką sprawiło przyjemność, drobną ludzką okruszynkę, zmarszczył czoło.Ludzie obchodzili go najmniej.Trzęsienie ziemi, uczciwy kataklizm, rozpadnięcie się globu albo najazd oceanów na ziemskie padoły mogły mu zabrać odrobinę czasu, którego nie miał wiele, czego jednak chce ta mała?Basia dygnęła ślicznie i podała mu list.- Niech panienka siada, jeśli tylko jest na czym - rzekł opryskliwie.Nie było jednak na czym usiąść, bo cała pracownia zawalona była książkami i mapami.Gdyby nastąpił koniec świata i wszystko przepadło, pan profesor Somer, cudem jakimś ocalony, odtworzyłby świat bez najmniejszego trudu wedle swoich map i biblioteki.Ponieważ w tej chwili nic światu nie groziło, zajął się czytaniem listu.Przerwał w połowie i spojrzał na nią.Znowu czytał, jak gdyby już z większą uwagą.Skończył, zdjął okulary i milczał przez dłuższą chwilę.- Bzowski.Bzowski.- mówić zaczął jakby sam do siebie.- Mój najlepszy uczeń.Adam Bzowski.Miło mi, moje dziecko, że cię widzę.Bardzo kochałem twojego ojca, bardzo.Byłby po mnie.Trudno! Nieszczęście.O czym chcesz się dowiedzieć, dziewczyno?- Chcę się dowiedzieć, proszę pana profesora, dokąd naprawdę udał się mój ojciec i gdzie zginął - odparła Basia z powagą.- Zaraz cię objaśnię.Zręcznym ruchem nogi odrzucił na bok nikomu w tej chwili niepotrzebną Europę, zwalił na jakieś rupiecie Azję i wreszcie, jak Kolumb, odnalazł koło pieca obie Ameryki.- Zrozumiesz co z tej mapy? - zapytał podejrzliwie.Basia przejechała palcem przez Amerykę Południową i jednym tchem wyrecytowała nazwy wszystkich republik, w których jest zawsze gorąco i zawsze jest rewolucja.Wielki geograf spojrzał na nią z nie ukrywaną radością.- Doskonale, mała kobieto! - krzyknął z zachwytem.- A teraz powiedz, gdzie się znajduje mój palec.- W Ekwadorze!- Twoja bystrość zaszczyt przynosi rodzajowi damskiemu.Osiem kobiet na dziesięć rzekłoby, że to Zakopane, bo widać jakieś góry.- To Andy - objaśniła Basia słynnego geografa.- Zdaje mi się, że słuszność jest po twojej stronie! - śmiał się uczony.Śmiał się jednak jakoś dziwnie; pokrywał śmiechem wzruszenie podczas tej wyimaginowanej podróży na grób ojca tej dziewczyny.- Byłam tu już dziesięć tysięcy razy - rzekła Basia cicho.On spojrzał na nią ze szczerym zdumieniem, potem zrozumiawszy, w jaki sposób i w jakim celu wędrowała po tej krainie i po wszystkich sąsiednich, spędził uśmiech z ust jak pszczołę i mówił poważnie:- To dolny Ekwador, bagnisty, zarażony malarią i gorączką.A tu górny, zagubiony wśród gór i przepaści.Po hiszpańsku: tierra.fria - “zimna kraina”.Na te wyżyny zmierzał twój ojciec z dwoma francuskimi uczonymi.- Po co?- Po wiedzę.We wnętrzu tego kraju mieszka plemię indiańskie Jibaro, o którym krąży mnóstwo bajek i bredni.Nauka jest żelazną miotłą, co wymiata z umysłów ludzkich wszystkie plewy.Dlatego wybrało się ich trzech, aby przez rok cały badać ten zakątek świata.Jeden z nich miał notować mowę i pieśni, drugi miał przynieść ścisłe wiadomości o wszystkim, co żyje tam i rośnie, a twój ojciec zamierzał zbadać samą ziemię, skały, góry i rzeki.Tymczasem.czy będziesz odważnie słuchać, moje dziecko?Basia skinęła głową z wielką powagą.- Tymczasem podczas przejścia przez góry zerwała się na wielkiej wysokości ścieżka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl