[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Była w nim pokora, wiara i nadzieja w łaskę Boga.Hrabiemu, gdy słuchał tych słów, łzy stanęły w oczach.Kapitan z trudem panował nad wzruszeniem.Fernando chciał przerwać modlitwę, lecz powstrzymał go kapitan.Sternau modlił się dalej:— Panie Boże, Ojcze wszystkich Twych dzieci, pociecho smutnych, nadziejo uciśnionych, Twoim jestem i Tobie ufam.Tu, z pustkowia dalekich mórz, płynie ku Tobie ten głos, który jest krzykiem najgłębszej rozpaczy, wołaniem o łaskę i zlitowanie.Serce mi pęka, życie upływa w goryczy.Ratuj nas, Władco i Panie! Zabierz stąd, gdzie zalewają nas fale nędzy.Ześlij człowieka, który będzie Twoim aniołem i oswobodzi nas z niewoli.Jeżeli jednak postanowiłeś, że mamy wytrwać tutaj aż do śmierci, zlituj się nad tymi, którzy w domu modlą się o wyzwolenie, daj im serca mocne, aby znieść mogli to, co im przeznaczyłeś.Daj duszom ich pociechę i pokój, osusz łzy, ukój rozpacz! Amen!Powstał z klęczek.Łzy spływały mu z policzków, ale twarz miał jasną.Nagle wstrząsnął nim dreszcz.Bo oto ktoś, kto zaszedł go od tyłu, położył mu rękę na ramieniu i odezwał się w jego ojczystym języku:— Modlitwa pańska została wysłuchana.Jestem zbawcą, który was oswobodzi.Sternau odwrócił się i ujrzał kapitana, a za nim hrabiego.Zachwiał się i znowu padł na kolana.Oczy miał szeroko otwarte, poruszał wargami, chciał coś mówić, ale nie mógł wydobyć z siebie ani słowa.Kapitan zrozumiał, że popełnił błąd.Jak mógł zapomnieć, że radość również może zabić człowieka!— Boże, co uczyniłem! — biadał.— Niech się pan opamięta! Wreszcie Sternau wyrzekł wolno i z namysłem:— O, Boże, Boże! Czy to możliwe? Kim pan jest?— Jestem pańskim rodakiem, kapitanem parowca, który was stąd zabierze.Okręt mój stoi za wzgórzem.Olbrzym zaczął podnosić się z klęczek, ale nagle jakby załamał się.Ramiona mu opadły, głowa pochyliła się i padł na trawę.Obaj mężczyźni zobaczyli, że drży, i usłyszeli przeraźliwe łkanie.Kapitan ucieszył się: łzy powinny mu przynieść ukojenie.I nie pomylił się.Po chwili Sternau powoli wstał i patrząc jeszcze ciągle na obu z niedowierzaniem, zapytał:— A więc to prawda? Ludzie są tutaj? Statek jakiś przybył? Boże, wielki Boże, co za szczęście! Dzięki Ci za nie, choć omal mnie nie zabiło!— Proszę wybaczyć — rzekł kapitan.— Byłem nieostrożny, ale opisano mi pana jako wyjątkowo silnego człowieka.— Opisano mnie panu? Mnie? To być nie może!— A jednak tak.I musiałbym być ślepy, gdybym nie rozpoznał doktora Sternaua…— Więc pan mnie zna naprawdę? Kto panu o mnie mówił? Skąd pan przybywa?— Wszystko, co wiem, zawdzięczam temu panu.Wagner wskazał na hrabiego.Sternau przyjrzał mu się uważnie.Po chwili rumieniec wystąpił na jego twarz, oczy dziwnie pojaśniały.— Powiedział pan „temu panu”, ale chciał powiedzieć „temu seniorowi”? — zapytał.Kapitan zdumiony potwierdził.Sternau wyprostował się, odetchnął głęboko i zawołał:— Prosiłem pana, byś powiedział, skąd przybywacie, ale chcę…— Przybywamy… — zaczął kapitan.— …z Hararu — dokończył Sternau.— Tak, z Hararu — powtórzył kapitan, jeszcze bardziej zdumiony.— A to jest senior don Fernando de Rodriganda y Sevilla — mówił dalej Sternau.— Tak, to ja — powiedział hrabia po hiszpańsku.— Wielki Boże! Wyruszyłem na morze, by pana ratować, a oto pan mnie ocala.Poznałem seniora po rysach twarzy.Jest pan niezwykle podobny do don Manuela.Sternau otworzył ramiona.Obaj nie znani sobie mężczyźni obejmowali się teraz, jak gdyby od dzieciństwa byli przyjaciółmi.— Uff! — rozległo się z chaty, a potem trzykrotnie: Uff, uff, uff! Wódz Apaczów Niedźwiedzie Serce obudził się i usłyszawszy głosy wyszedł z chaty.W tej samej chwili z sąsiedniej chaty wyszedł Bawole Czoło, wódz Miksteków.Wzrok jego padł na obu przybyszy i zatrzymał się na hrabi.— Uff! Don Fernando! — zawołał uszczęśliwiony.Widywali się dawniej na hacjendzie del Erina u Pedra Arbelleza i teraz poznali się natychmiast.— Bawole Czoło! — krzyknął hrabia.Wypuścił z objęć Sternaua i już obejmował wodza.Radość zrównała hiszpańskiego pana i półdzikiego Indianina.Obaj Indianie krzyczeli tak głośno, że obudzili pozostałych mieszkańców wyspy.Zjawili się bracia Ungerowie, Mariano, a za nimi Karia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|