[ Pobierz całość w formacie PDF ] . Postanowienie tylko wtedy jest coś warte, jeśli się je szybko wykonuje.Najlepszymśrodkiem zaczepnym jest ogień.Spieszmy do koni! Objedziemy je wielkim półkolem i zsia-dając co pięćdziesiąt kroków podpalimy prerię.Przedtem jednak wywołamy stampedo, abyprzeszkodzić nieprzyjaciołom w szybkim ataku i odjąć im możność ucieczki.W obecnychwarunkach nie można zrobić nic lepszego. Do stu piorunów! Ten plan da się Indianom we znaki! Ale obawiam się, że spalimy przytym wagony!27 Broń Boże! Nie wiem wprawdzie, czy zawierają materiały palne, jak olej i smołę, ale ichdrzewo jest dość twarde, aby oprzeć się ogniowi trawy.Oprócz tego należy wziąć pod uwagęto, że Indianom pozostanie tylko jeden środek ocalenia przed usmażeniem się w ogniu.Muszązapalić tak zwany przeciwogień i uczynią to w bezpośredniej bliskości pociągu.Ja, na przy-kład, starałbym się na ich miejscu dostać na szyny pod wagonami. A czy pomyśleliście nad tym, ile czasu będzie nam potrzeba do rozniecenia ognia za po-mocą naszych powolnych punksów? Pochodni nie możemy użyć, bo zdradziłyby nas! Doświadczony westman musi być przygotowany na wszelkie wypadki.Ja zachowałemsobie na podobne okoliczności dostateczną ilość zapałek.Macie! Brawo, Charley! A więc teraz stampedo, a potem do naszych koni! Stać, Samie! Teraz widzę, że byłem głupi nie do wybaczenia! Wszak nie potrzebujemyna razie naszych koni, gdyż mamy pod dostatkiem innych.Ja biorę tego gniadego! A ja tego kasztana! Dalejże przeciąć lassa!Uczyniliśmy to, pomykając szybko od jednego konia do drugiego.Potem zapaliliśmy znaj-dujące się za końmi zarośla i wskoczyliśmy na siodła.Płomień wysunął się na początku tylkona kilka cali w górę, dzięki czemu Indianie nie dostrzegli go, my zaś mogliśmy przystąpić dodzieła, bez obawy, by nas zauważyli. Gdzie się potem spotkamy? zapytał Sam. Tam przy torze, tylko nie przed ogniem, lecz pomiędzy płomieniami.Zrozumieliście? Bardzo dobrze.A więc jazda, stary kasztanie!Konie były podniecone już podczas przecinania pęt, i gdy teraz zwęszyły ogień, najeżyłygrzywy.Kilka stanęło dęba, stado było gotowe każdej chwili rzucić się do ucieczki.Odjecha-łem na prawo w głąb prerii, zatoczyłem cwałem półkole o promieniu jednej mili angielskiej,zeskoczyłem pięć razy, aby zapalić trawę i znalazłem się znowu w bliskości nasypu.Przyszłomi wówczas na myśl, że dopuściliśmy się wielkiej nieostrożności.Oto w pośpiechu zapo-mnieliśmy o naszych własnych wierzchowcach.Zawróciłem więc natychmiast konia i popędziłem w prostej linii ku miejscu, na którym zo-stawiliśmy je poprzednio.Ogniste koło oświetlało teraz każdy przedmiot.Z dala dolatywał odprerii tętent uciekających koni, a w pobliżu zabrzmiało takie wycie wściekłości, jakie możesię wydobyć tylko z indiańskich piersi.Pod kołami wagonów zamigotało kilka małych pło-myków.Nie pomyliłem się zatem, przypuszczając, że Indianie poszukają ocalenia w przeciw-ogniu.Na lewo stał mój mustang, obok długonogiej Tony, a z prawej strony nadjeżdżał Samtak szybko, że koń jego niemal brzuchem dotykał ziemi.On także uprzytomnił sobie w ostat-niej chwili nasze niedopatrzenie.Ale równocześnie Indianie dostrzegli nasze konie i w kilkunastu ruszyli prosto ku nim.Dwaj najszybsi z nich znajdowali się od nas już tylko o kilka kroków.Przyciągnąłem silniejrzemień od strzelby, podniosłem się na siodle i pochwyciłem za tomahawk.W tygrysich nie-omal skokach rzucił się koń mój naprzód i stanął na miejscu równocześnie z obu czerwono-skórymi.Jeden rzut oka wystarczył, aby ich poznać.Byli to dwaj wodzowie. Precz, Ma-ti-ru! To moje konie!Wezwany odwrócił ku mnie głowę i poznał mnie. Old Shatterhand! Giń, płazie bladych twarzy! Z tym okrzykiem na ustach wyrwał zza pa-sa nóż i jednym skokiem znalazł się obok mego konia, by go pchnąć, lecz ugodzony moimtomahawkiem, runął zaraz na ziemię.Drugi wódz wskoczył tymczasem na grzbiet mego ko-nia, nie zauważył jednak, że koń był spętany. Ka-wo-mien, ty rozmawiałeś przedtem o mnie z białym zdrajcą, teraz ja z tobą pomówię!Wódz zrozumiał, że grozi mu zguba na koniu, którym nie można było kierować, i zsunąłsię z niego, aby zniknąć w zaroślach.Wtedy ja zamachnąłem się tomahawkiem, a ciężka brońtak uderzyła Indianina w ozdobioną piórami czaszkę, że upadł.Trzy strzały powaliły jeszcze28tyluż czerwonoskórych, tymczasem ogień tak się przybliżył, że już nie było czasu na dalsząwalkę.Przeciąłem więc pęta mojego mustanga i wskoczyłem nań, Gniadosz zerwał się i po-pędził przed siebie. Halo, Charley, teraz w tę lukę między płomieniami! zawołał Sam.Dotarł właśnie w tej chwili na miejsce, zeskoczył z kasztana w pędzie, wsiadł na swojąklacz, pochylił się z siodła, aby jej przeciąć rzemienie, którymi była spętana, i popędził obokmnie ku wolnej luce, gdzie płomienie nie zdołały się jeszcze połączyć.Przedostaliśmy się szczęśliwie, a skręciwszy na lewo poza płomienie, zatrzymaliśmy sięnatychmiast.Było to miejsce, gdzie zapaliłem ogień po raz trzeci.Ziemia była czarna od spa-lenizny i ochłodziła się już nieco.Przed nami i za nami widać było czarny pas wypalonej tra-wy.Po obu jego stronach szalało morze płomieni i rozchodził się żar, który tak dalece pochła-niał tlen z powietrza, że prawie nie można było oddychać.Ten stan poprawiał się jednak z każdą minutą.Im dalej posuwał się ogień, tym bardziejoziębiało się powietrze, a pół godziny pózniej już tylko horyzont gorzał purpurowymi barwa-mi.Dokoła nas rozciągały się prerie tak czarne, że widziało się zaledwie o kilka kroków,gdyż.gwiazdy przysłonił dym. Niech mnie wszyscy diabli.a to był skwar piekielny! rzeki Sam. Dziwiłbym się,gdyby pociąg nie odniósł żadnej szkody. Sądzę, że nie jest wcale uszkodzony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|