[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Nie widzę innego wyjaśnienia.- Moim zdaniem to za proste, Zero.Myślę, że powinniśmy podjąć trop tej Body.- Tak myślisz?- Zombi nie zapuszczają korzeni w płuca swoich ofiar.- Krakers mówi, że trzeba zamknąć śledztwo, zanim dojdzie do kolejnych psich rozruchów.- A ja mówię, że trzeba je dalej prowadzić.Podobno ta Boda była dziewczyną Kojota.Chyba wiesz, że większość morderstw popełniana jest przez partnerów.- Naprawdę?- Miałeś kiedyś przyjaciółkę, Zero? - Krakers oddaje ciało.- Co takiego?- Jutro pogrzeb.- Czy to aby trochę nie za wcześnie, Giezz?- Krakers chce ugłaskać psy.Czego ty ode mnie oczekujesz, Sybil? Żebym postawił się szefowi?- Pan każe, pies musi.Hau, hau.Giezz zaprezentował mi w całej okazałości garnitur swoich zębów, ale pod jego zjeżonym Widmem wyczuwałam napięcie.Tłumiony strach.Może już wtedy wiedziałam, że to śledztwo będę musiała poprowadzić sama.* * *Kojot mieszkał w Fallowfield, w małej klitce nad smażalnią ryb przy Ladybarn Lane.Smażalnia nazywała się „U Bingo Reksa”.Kiedy wchodziliśmy tam z Zero, obszczekała nas grupka wałkoniących się przed wejściem czlekopsiaków.Zero błysnął na postrach swoimi polic-zębami.Bingo, służalczy, ociekający Yazem pies-mąż, wprowadził nas do wilgotnego living roomu.Zmaltretowana i bardzo ludzka żona uśmiechnęła się, do nas, unosząc posiniaczoną twarz znad kadzi z rzadkim ciastem, w którym obtaczała porcje ryby.Z living roomu pięły się w ciemność schody, na których śmierdziało rasowym psem.Zero skrzywił się i zasłonił sobie nos, jakby chciał w ten sposób pokazać, że nie poczuwa się do pobratymstwa z ofiarą.- W porządku, Zero? - spytałam.- A czemu ma nie być w porządku, Dymko? - odwarknął.- Właź, właź.Minęła właśnie 2.15 po południu.Gazety i codzienne piórka zachłystywały się doniesieniami o morderstwie.„Pies-bohater zamordowany przez kwiaty?”.„Pola śmierci”.„Zabójcze płatki”.Nagłówki.Gumbo YaYa, najgorszy z tego wszystkiego, był w swoim żywiole, kpił sobie z policji, bez trudu podczepiając się pod info-falę.„Kwiaty zła”, nazwał tę sprawę Gumbo.No i byliśmy tutaj.Niechętny policpies i jego Widmo, szukający punktów zaczepienia.Żal mi było Zero rozdartego między trybem dobrego gliny a lojalnością wobec swojego pana, Jakoba Krakersa.Zero powiedział że idzie ze mną tylko z przyjaźni, za co byłam mu wdzięczna, choć wcale w to nie wierzyłam.Podrapane pazurami drzwi prowadziły do krainy schludności.Odkurzony niedawno dywan.Czyściutka, świeżo uprana pościel na pojedynczym łóżku.Półka z książkami.Kolekcja plastikowych modeli firmy AirVaz - zawieszonych na żyłkach u sufitu - oraz wielka laminowana mapa przypięta pinezkami do ściany.- Te pokoje ofiar - wymruczał refleksyjnie Zero.- Co, pokoje ofiar? - spytałam.- Zawsze takie opuszczone.- Wysuwał szuflady kredensu.- O! - Rozpromienił się.- Pornosek!Trzymał w łapie różowe piórko.Wepchnął je sobie w usta i na moment przymknął z rozkoszy oczy.- Bardzo sympatyczne - orzekł, wysuwając piórko.- Bardzo ludzkie.Ani jednej nagrzanej suki.Miał człowiek gust.- Czasami, Zero.- Co?- Czasami nie potrafię cię rozszyfrować.- Czasami.- Zero spojrzał na mnie tak, jakby chciał powiedzieć: Czasami sam siebie nie potrafię rozszyfrować.W związku z czym lepiej się, kurwa, zamknij.Moja charakterystyczna dla Widma zgorzkniałość kazała mi wziąć się za to, po co tu przyszłam.- Szukajmy - powiedziałam.Przystąpiliśmy we dwójkę do przeglądania rzeczy osobistych taxipsa, z nadzieją na znalezienie jakiegoś tropu, a nie znaleźliśmy praktycznie nic, poza błahostkami, kolekcją produktów ubocznych samotnego życia: pokruszone ciastka, modele samolotów, zimna herbata dojrzewająca w filiżance z chińskiej porcelany.Tanie powieści kryminalne, otwarte i położone grzbietem do góry obok pojedynczego łóżka.Programy z meczów wurtbolowych drużyny Manchester City poskładane starannie w kartonowych teczkach.Oficjalny dziennik klubu kibiców leżący na komódce.Wzięłam go i przekartkowałam od deski do deski.Rzuciło mi się w oczy imię „Boda”.Zatrzasnęłam ostentacyjnie dziennik, a potem ukradkowo wsunęłam go do kieszeni.Nie chciałam, żeby Zero to zauważył.- Co znalazłaś? - spytał Zero.- Jeszcze nic - zełgałam, sama nie wiem dlaczego.Może dlatego, że Zero i tak koncentrował się na szukaniu dowodu, który potwierdzałby hipotezę Zombi, bo to spacyfikowałoby nastroje panujące wśród miejskich psów, a przynajmniej Krakers tak sądził.Policja wciąż miała nadzieję, że sprawę uda się szybko zamknąć, zrzucając winę na Zombi.Ale Zombi nie byli urodzonymi mordercami, walczyli tylko desperacko o przetrwanie.Świat w tamtych czasach był prawdziwą beczką prochu i najmniejsza iskierka mogła doprowadzić do zatargu między rasami.Przez maleńkie okienko nad łóżkiem Kojota dolatywało poszczekiwanie człekopsów, ich warkliwe głosy przepełniała nienawiść i strach.- Jezu, jak ja tego nie cierpię - wyburczał Zero.- Cholernie mnie przygnębią to grzebanie w rzeczach ofiar.- Trzymał w łapie przezroczysty plastikowy pojemnik.- Co to? - spytałam.- Nano-pchły.- Co?- Robo-pchły.Kupuje sieje w sklepie zoologicznym.Symbioza, Dymko.Scenariusz bierz-i-dawaj.Pomagają psom dbać o higienę osobistą.Wzdrygnęłam się aż do poziomu Widma; do czegóż to nie posuną się człekopsy.Zero odkręcał już wieczko, a mnie ogarnął nagle irracjonaralny strach.Błagam, nie wypuszczaj tych małych potworów ze stoika! Co robić?- Podejdź tu, Giezz, rzuć na to okiem - powiedziałam w nadziei, że uda mi się odciągnąć jego uwagę od pojemnika.Wodziłam wzrokiem po wielkiej mapie wiszącej na ścianie.- Widzisz to co ja?Policpies kichnął.- Dla mnie to jakiś groch z kapustą - stwierdził.- Co tu widzisz?- Zaznaczał tu swoje kursy.Mapa najeżona była szpilkami i upstrzona naniesionymi flamastrem notatkami i symbolami.Przedstawiała Manchester i okolice.Czeluść reprezentowały węże pełzające gruntowymi drogami.- Tutaj, widzisz? - powiedziałam i Zero podszedł bliżej.- Tutaj Kojot wziął pasażera
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|