[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na razie znacznie bardziej interesowała ich inna sprawa.Poniżej górskiego grzbietu, gdzie ukryli się zwiadowcy, trzech mężczyzn rozsiadło się wygodnie przy małym ognisku.Sądząc po kolczugach i broni, należeli do jakiegoś oddziału zbrojnego.Za nimi pasły się cztery konie, osiodłane i gotowe do drogi.– To wojownicy, a nie myśliwi? – zapytał cicho Obern Iaobima.Gdyby ci trzej zajmowali się tym samym, co on i jego towarzysze, nie przebywaliby na otwartej przestrzeni, gdzie mógłby ich ustrzelić byle łucznik, zanim dosiedliby koni.Iaobim skinął głową.– Noszą ten sam herb – zauważył.– Lanjeleń na miedzianym tle.Służą temu samemu panu.Ale jeśli przybyli tu niedawno, mogą nie wiedzieć, że nie jest to już posiadłość Domu Jesionu.– Od czasu do czasu obserwują Bagna – mruknął leżący za Iaobimem mężczyzna.– Lecz tamtejsi mieszkańcy nie przedostają się na ten brzeg rzeki.Mówi się nawet, że jest tam jakaś zapora przeciwko Ludziom z Bagien.Tak, tych trzech najwidoczniej na kogoś czekało – pewnie na jeźdźca dosiadającego czwartego konia.Jeden z siedzących przy ognisku wojowników wstał i zwrócił uważne spojrzenie na groźnie wyglądający busz za nimi.A potem nie tylko trzej zbrojni w dole, lecz i ukryci na skale zwiadowcy usłyszeli dudnienie bębnów, wszystkich w tym samym rytmie; od czasu do czasu przerywał je przeraźliwy, wysoki dźwięk, może rogu bojowego.Trzej żołnierze wstali jednocześnie i, sądząc po gestach, zaczęli się sprzeczać.W końcu dosiedli swoich wierzchowców i prowadząc dodatkowego konia, zbliżyli się do ponurej rzeki oddzielającej Bagna Bale od wolnej ziemi.Bębny nadal warczały.Wydawało się, że zapowiadają przybycie całej armii.Czekający na swojego kompana mężczyźni jeździli powoli tam i z powrotem wzdłuż brzegu rzeki, z odwróconymi głowami, cały czas wyczuleni na to, co może się zbliżyć z północy.A potem coś się poruszyło w krzakach na przeciwległym brzegu rzeki, jakby ktoś przedzierał się przez nie.Jeźdźcy zatrzymali się i zwrócili w tamtą stronę.Cały rząd krzewów wpadł do wody, odsłaniając postać z długim jak miecz narzędziem do wyrąbywania drogi w gąszczu.Po chwili postać wynurzyła się z zarośli.Lecz sądząc z tego, co oddziałek Oberna mógł dostrzec ze szczytu góry, nowo przybyły nie przypominał tych, którzy czekali nad granicą.Był wysoki, lecz kłębiąca się wokół mgła nie pozwalała zobaczyć go wyraźnie.Wielkimi krokami podszedł do rzeki, a później nieco ostrożniej wszedł do wody.Albo ta rzeka była płytka, albo w tym miejscu znajdował się bród.Woda sięgała otulonemu mgłą nieznajomemu do kolan, więc przebył ją bez trudu.Obern wyobraził sobie, że z tej odległości widzi, gdzie kończy się mętna bagienna woda, a zaczyna czysta.Z zarośli ktoś cisnął włócznię.Włoski na karku Oberna stanęły dęba, gdy zobaczył, że włócznia zatrzymała się na dziwnej mgle i spadła do wody, jakby uderzyła o ścianę.Jeden z czekającychżołnierzy wyjął niezwykły łuk, jaki Obern widział tylko raz podczas jednej z wypraw Morskich Wędrowców na południe.Łuk miał krótkie ramiona, przymocowane ukośnie na grubym drążku; syn Snollego wiedział, że taka broń jest nieporęczna, ale ma ogromny zasięg.Wystrzelona z nie strzała pomknęła tak szybko, że Obern z trudem ją zauważył, prosto w zarośla, z których wyszedł nieznajomy.Ten ostatni właśnie gramolił się na drugi brzeg rzeki.Otulająca go mgła nagle zniknęła, odsłaniając wysokiego mężczyznę w sięgającej ud kolczudze, która lśniła w miejscach, gdzie nie zasłaniał jej podarty tabard takiej samej rdzawej barwy jak herb tegorycerza.Zamiast hełmu nosił na głowie metalową obręcz, pośrodku której tkwił świecący kamień.Z dodatkowym koniem podjechał do niego.Nie wychodząc z wody, wielmoża włożył stopę w strzemię.Wtedy dziwne światło na jego głowie zamigotało, a całkiem zgasło, gdy nieznajomy wskoczył w siodło.Zatoczywszy końmi, czterej mężczyźni odjechali żwawo na wschód.Niebawem okrążyli górski grzbiet i zniknęli zwiadowcom z oczu.Bębny nie przestawały dudnić ponuro i teraz inne postacie pojawiły się w zaroślach na skraju Bagien.Ci na pewno należeli do innej rasy – byli ciemnoskórzy i krępi.Wydawało się, że są pokryci błotem i nie noszą zbroi.Trzymali włócznie i małe, owalne tarcze; kilku miało na głowach coś w rodzaju hełmów.Z widoczną wściekłością weszli do wody po kostki i kilku z nich cisnęło włócznie na przeciwległy brzeg.Ich gniewne okrzyki zagłuszyły warkot bębnów.Nie próbowali jednak ani pójść dalej, ani przebyć brodu, by ścigać intruzów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl