[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I tak oto w aurze miejscowej przeinaczał się wmig ponury demiurg herezji stepowej w mściciela krzywdy ludzi pognębionych.Mężczyzni słuchali niechętnie tych miotań się baby.Wszczynali natomiast między sobągawędy zaciekawień: Księży ni popów całkiem oni nie znają; sami sobie popią. Ktoś tam urągać począł naksięże  mamroty   kosztowne bardzo.I wszczęły się pomruki. Kto nad nędzę mocniejszy? Choroba.Mało czego ona z biedy nie wyciśnie: a to nadochtorów, a to na likarstwa.A kto jeszcze mocniejszy? Ksiądz.Czym byś onym duszomdziecka czy kobiety twej zmarłej nie wygodził, gdy im biednym z życia już nic.Płać, pedaksiądz.Nie ma sposobu!.   Który inszy po wsiach to sobie takie stacje jak z tabeli wyzna-cza.Od kościoła z pogrzebem  po drogę: tela! po karczmę: tela! po wrota cmentarne: tela! Ajeżeli przed sam grób: o! płać, chłopie, kiedyś taki pyszny przed Panem Bogiem.Dogadywał warkliwie lud ponury. Pewnie!  odzywało się zewsząd echem przytakiwań.Baba histeryczna wgadała się tymczasem w chrypkę i prawiła coś o grzechu wojny naj-większym.Sięgnąwszy w najżywszą dziś własną boleść, dostawała się i do serc ludzi; a od-czuwszy to w mig, wybuchnęła wraz i prawdziwymi spazmami.Kobiety sapały, chmurzylisię mężczyzni.Zanikała powoli odległość między pielgrzymami a procesją ciekawych: mie-szały się tłumy.Już nie za gapi przyłączali się teraz ludzie z ulicy, lecz jakby niosąc za nimiswoją niedolę czy zaciętość.Niezadługo  a postępowali wokół nich murem.W ruchach męż-czyzn jawiło się coś takiego, że baby zaniepokojone uwieszały się tu i ówdzie ich ramion,odciągając precz.Profesora zagadnęła tymczasem figurka strojna, zwrotna i nerwowa w gestach, bez wiekuna wygląd, bez płci, rzekłbyś nieomal, gdyby nie męskie ubranie, wąsik strzyżony i papierosw ustach tańczący: osoba ze sfer inteligencji wielkomiejskiej. Od granicy idą ci pobożni jedwabioszwarcy  rzekła jadowicie, błysnąwszy złośliwymoczkiem.Komierowski przymknął powieki odrazą, jak gdyby mówiąc:  Och, znam aż nadto! Och,słyszę takich codziennie! O, ten wiew swojszczyzny dzisiejszej od sfer naszych!.Jakoż profesor podjął mu z warg tymiż myślami: Byle tylko przemydlić się nad każdym głębiej sięgającym zagadnieniem życia i duszy.Osoba inteligentna podsłyszała te słowa z opodal uchem nerwowym i spurpurowiała hono-rem w jednej chwili.Ustawiwszy jakoś nogi w krzyż, podjęła do ust gałkę laski. Pan uważa?.Nas tu życie mniejszych sympatii uczyło  w tamtą stronę.Oczywiście niezainteresowanych.Bo nie wiem, przed kim popełniłem nieostrożność.użycia naszej tu broniostatniej.Przy tym samo powietrze stołeczne odbiera nam prowincjonalne sentymenty i na-iwności wobec wszelkich naprawiświatów i czyni z nas scep. Kawalarzy!  uderzyło w to nagle jak młotem.Nadstawiony bokiem do osoby inteligent-nej i pogarbiony rąk zatopieniem w kieszenie, zjawił się tu niespodzianie ów robotnik.Jur ten oprawca dobrowolny  przypominał profesor.117  No, taka kompania!  wycedził pan zza gałki swej laski i zapalił w oczach taki jad zło-śliwości, jaki tylko w życiu wielkomiejskim wykształcić w sobie można.I wsunął się w tłum. Odnoś swe kosteczki stąd precz, kawalerze! A prędko: bo tu może się stać niedługo bar-dzo ciepło.Tu nie konceptami i języczkami szermować ludzie idą, a piersi swe nastawiać. Za co?  bąknął ktoś z ubocza.A on, zaperzony, nie dosłyszał, skąd głos  i, wyrwawszy kułaki z kieszeni, poskoczył kuniemu czerwony na gębie całej. A no, żebyś wiedział: za wiarę swą! Twojaż to, chłopie?  mruknął tenże głos wstrętu. Moja, nie moja  a wiara jest mocna, i tyle! Pod knuty oni lezą, rąbać się dają, gnać poziemi całej  a nie ustępują.Tobie kułak do zębów przystawię, a zapomnisz wnet ducha wsobie.Idz, idz do labusia swego, ten ma wiarę dla ciebie: gładziutką jak jego atłasy, jak tedamule po Wizytkach! Jego grzeczny Pan Bóg rozumie pewno tylko po francusku i brzydzisię nami, jak on, labuś sam, jak te damule jego, jak ty!W tłumie rozległ się rykiem śmiech zadośćuczynienia.A Jur wołał już w tłumy z ręką wyrzuconą ku górze, ponad te głowy: Powiadają, że te labusie noszą jedwabne pończochy.Psiekrwie!Szyd tłumów ponury rozlegał się długą salwą naokół.Komierowski szarpał brodę.Jego niedobre ożywienie wonczas wśród zaułków minęło rychło, pozostawiwszy niesmakdo siebie za wszelkich słów zbyteczność.Zjawienie się tych pielgrzymów obcych rzuciło mubłyski w oczy, lecz ochmurzyło czoło jeszcze bardziej.Naciskał kapelusz głębiej na przepa-skę czoła, nastawiał kołnierz: cały człowiek zjeżył się był milczeniem.Jakoż od dłuższegoczasu nie odzywał się tu między nimi wcale.Teraz dopiero pod te pomruki i złe śmiechy tłu-mów ocknął się jakby i zatrzymał na nich głuche wejrzenie.Targał brodę.Wreszcie odezwałsię głosem jakby znużonym, z trudem dobywającym z siebie słowa cierpkie: Te wasze idiotyczne sympatie, Jur, dla dewocji.Zwięta  Agapa była także komunistką,powiedział wam może jaki głupkowaty kleryk.A te muzyki są nimi również [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl