[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nasłuchiwałam.Słyszałam tylko bicie serca.Chciałam spojrzeć na ręce, ale tonęły w ciemnościach.Wciągnęłam powie­trze.Spróchniałe drewno i wilgotna ziemia.Ostrożnie wyciągnęłam rękę.Siedziałam na klepisku.Z tyłu i po obu stronach wyczuwałam nierówną powierzchnię ściany z okrągłych kamieni.Jakieś piętnaście centymetrów nad głową moja ręka namacała drewno.Walcząc z paniką oddychałam płytko i pośpiesznie.Jestem w pułapce! Muszę stąd wyjść!Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!Krzyk został w mojej głowie.Nie straciłam całkowicie kontroli.Zamknęłam oczy i spróbowałam kontrolować krótkie oddechy.Splatając palce starałam się koncentrować na jednej rzeczy.Wdech.Wydech.Wdech.Wydech.Panika z wolna ustąpiła.Uklękłam na kolanach i wyciągnęłam rękę pro­sto przed siebie.Na nic nie trafiłam.Ból w lewym kolanie sprawił, że oczy za­szły mi łzami, ale na kolanach przeszłam do przodu w atramentową czerń.Pół metra.Metr, dwa.Trzy metry.Nie napotykałam na żadną przeszkodę i przerażenie nieco osłabło.Lepiej być w tunelu niż w kamiennej klatce.Usiadłam i spróbowałam wejść w kontakt z funkcjonującą częścią moje­go mózgu.Nie miałam pojęcia, gdzie jestem, jak długo ani jak się tam znala­złam.Zaczęłam rekonstruować wydarzenia.Harry.Domek.Samochód.Ryan! Boże, mój Boże, o Boże!Nie, proszę! Proszę, nie Ryan!Ścisnęło mnie w żołądku i w ustach pojawił się gorzki smak.Przełknę­łam.Kto strzelił do Ryana? Kto mnie tu przyniósł? Gdzie jest Harry?Pulsowało mi w głowie i zaczynałam drętwieć z zimna.Niedobrze.Mu­szę coś zrobić.Wzięłam głęboki oddech i uklękłam znowu na kolanach.Centymetr po centymetrze przeszłam na kolanach całą długość.Zgubi­łam rękawiczki, a zimne podłoże spowodowało drętwienie rąk i poobijało mo­ją uszkodzoną rzepkę.Myślałam o bólu aż do chwili, kiedy dotknęłam tej sto­pyWzdrygnęłam się i moja głowa uderzyła w drewno, a w gardle uwiązł krzyk.Niech to szlag, Brennan, weź się w garść.Zajmujesz się miejscami zbro­dni zawodowo, nie jesteś histeryczną obserwatorką.Przykucnęłam, nadal sparaliżowana strachem.Nie przez tę ograniczoną przestrzeń, ale przez tę rzecz, z którą ją dzieliłam.Wieki mijały, kiedy czeka­łam na jakiś znak życia.Nikt nic nie mówi, nikt się nie rusza.Oddychałam głęboko, potem ruszyłam trochę do przodu i znowu dotknęłam stopy.Miała na sobie but, mały, ze sznurowadłami jak moje.Znalazłam drugą i pomacałam wzdłuż nogi w górę.Ciało leżało na boku.Ostrożnie położyłam je na wznak i kontynuowałam badania.Brzeg.Guziki.Gardło mi się ścisnę­ło, kiedy rozpoznałam to ubranie.Wiedziałam, kto to jest, zanim dotknęłam twarzy.Ale to niemożliwe! To nie miało sensu.Zdjęłam szalik i dotknęłam włosów.Tak.Daisy Jeannotte.Jezu, Boże! Co tu się działo?Ruszaj się! Rozkazała część mojego mózgu.Posunęłam się naprzód na jednym kolanie i jednej ręce, z dłonią tuż przy ścianie.Palcami dotknęłam pajęczyn i rzeczy, o których nie chciałam myśleć.Pod ścianami leżały gruzy, czułam je posuwając się powoli po tu­nelu.Jakiś metr dalej ciemność odrobinę pojaśniała.Dotknęłam czegoś ręką i posuwałam ją wzdłuż.Drewniane poręcze.Podpory.Spojrzałam w górę i dostrzegłam prostokąt słabego, żółtego światła.Schody prowadzące do góryWeszłam na nie, wsłuchując się w dźwięki na każdym z nich.Trzy scho­dy doprowadziły mnie do sufitu.Wyczułam pokrywę, ale kiedy ją pchnęłam, ani drgnęła.Przyłożyłam do niej ucho i kiedy usłyszałam szczekanie psów, poziom adrenaliny gwałtownie skoczył do góry.Dźwięk dochodził z daleka i był stłu­miony, ale czułam, że zwierzęta były podekscytowane.Czyjś głos wydał ko­mendę, cisza i znowu ujadanie.Dokładnie nade mną nikt się nie poruszał i nic nie mówił.Popchnęłam płytę ramieniem, trochę się przesunęła, ale nie otworzyła.Przez jedną ze szczelin przechodziło trochę światła i dostrzegłam tam jakiś cień, po prawo.Szczelina była zbyt wąska, bym mogła włożyć palec.Sfru­strowana wcisnęłam palec tak daleko jak mogłam i przeciągnęłam nim wzdłuż.Drzazgi wchodziły mi w ciało i w paznokcie, ale i tak nie mogłam nic osiągnąć.Szczelina wzdłuż brzegów była zbyt wąska.Cholera!Pomyślałam o mojej siostrze, o psach i o Jennifer Cannon.Potem o so­bie, o psach i o Jennifer Cannon.Z zimna straciłam czucie w palcach, wsunę­łam je do kieszeni.Namacałam coś twardego i płaskiego.Zdziwiona wyjęłam ten przedmiot i przyłożyłam do szczeliny.Złamane ostrze skrobaczki!Proszę!Modląc się w duchu wcisnęłam je w szczelinę.Pasowało! Przesunęłam dalej.Wydawało mi się, że hałas słychać w odległości kilku kilometrów.Znieruchomiałam i wsłuchałam się.Nic się nade mną nie działo.Prawie nie oddychając, ciągnęłam dalej.Na kilka centymetrów od czegoś, co wyda­wało mi się zasuwą, ostrze wymknęło mi się z ręki i wpadło w ciemność.Cholera! Cholera ! Skurwysyn!Zeszłam ostrożnie ze schodów podpierając się na rękach i usiadłam na podłodze.Przeklinając własną niezręczność, zaczęłam ostrożnie przeszuki­wać podłoże.Niedługo trwało, nim znalazłam ostrze.I znowu na schody.Teraz zaczęła mnie boleć noga.Obiema rękami wło­żyłam ostrze w szczelinę i nacisnęłam na zasuwę.Ani drgnęła.Wyjęłam je i włożyłam ponownie, teraz pojechałam w obie strony.Coś trzasnęło.Wsłuchałam się.Cisza.Popchnęłam ramieniem i pokry­wa się uniosła.Trzymając ją w obu rękach uniosłam wyżej, potem odłożyłam na podłogę nad moją głową.Z bijącym dziko sercem włożyłam w otwór gło­wę i rozejrzałam się dookoła.Pokój oświetlała jedna lampa naftowa.To była chyba spiżarnia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl