[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Coś w słuchawce cicho zamruczało.- Słuchasz?- Słucham.- West twierdzi, że te kobiety na wyspie zmarły trzy lub cztery tygo­dnie temu.Słyszałam w słuchawce własny oddech.- Pożar w St-Jovite miał miejsce dziesiątego marca.A jutro jest pierw­szy.Ryan oddał się matematyce, a w słuchawce znowu mruczało.- Święty Jezu.Trzy tygodnie temu.- Czuję, że wydarzy się coś okropnego, Ryan.- Bez odbioru.I się wyłączył.Kiedy oglądam się w przeszłość, zawsze myślę, że po tej rozmowie wypad­ki zaczęły się toczyć szybciej, nabrały prędkości i oszalały, by ostatecznie przejść w wir, który pochłonął wszystko, łącznie ze mną.Tego wieczora długo pracowałam.Hardaway też.Zadzwonił, kiedy wyj­mowałam z koperty jego raport z autopsji.Podałam mu profil górnego ciała i moje ustalenia co do wieku drugiego.- To by się zgadzało - stwierdził.- Miała dwadzieścia pięć lat.- Macie dowód tożsamości?- Udało nam się zebrać jeden czytelny odcisk.W miejscowych i stano­wych kartotekach nic nie było, więc wysłany został do FBI.Też nic nie zna­leźli.Jednak, dziwna sprawa.Nie wiem, co mnie do tego skłoniło, może dla­tego że wiem, że pani tam pracuje.Jeden gość z biura zaproponował, że mo­że sprawdzilibyśmy w kartotekach policji kanadyjskiej.Pomyślałem sobie, a co tam, czemu nie.Niech mnie diabli, jeżeli to nie Kanadyjka.- I czegoś się o niej dowiedzieliście?- Chwileczkę.Zaskrzypiały sprężyny i zaszeleścił papier.- Dostaliśmy to dziś wieczorem.Nazywa się Jennifer Cannon.Biała.Wzrost sto sześćdziesiąt dwa centymetry.Sześćdziesiąt pięć kilogramów.Brązowe włosy.Oczy zielone.Panna.Ostatni raz widziano ją.- Liczył przez chwilę.-.dwa lata, trzy miesiące temu.- Skąd pochodzi?- Zobaczmy.- Cisza.- Calgary.Gdzie to jest?- Na zachodzie.Kto zgłosił zaginięcie?- Sylvia Cannon.Adres w Calgary, to na pewno będzie matka.Dałam mu numer pagera Ryana i poprosiłam, by do niego zadzwonił.- Kiedy będzie pan z nim rozmawiał, proszę mu powiedzieć, by do mnie przedzwonił.Jeżeli nie będzie mnie tutaj, to będę w domu.Włożyłam kości z Murtry do pudełka i zamknęłam je na klucz w szaf­ce.Potem zebrałam dyskietkę, formularz sprawy, raport Hardawaya z au­topsji wraz ze zdjęciami i mój raport do teczki, zamknęłam laboratorium i wyszłam.* * *Campus był pusty, noc cicha i wilgotna.Spece od prognozy pogody powie­dzieliby, że niezwykle ciepła.Mocno pachniało świeżo skoszoną trawą i nad­ciągającym deszczem.Z oddali dobiegł odgłos grzmotu i wyobraziłam sobie burzę, jak idzie przez góry Smocze albo Piemont.Po drodze do domu wstąpiłam po coś na wynos do Selwyn Pub.Wraca­jących z pracy było już o tej porze niewielu, a młodzież z Oueens College je­szcze nie zdążyła zająć terenu na resztę wieczoru.Sarge, współwłaściciel, z pochodzenia Irlandczyk, siedział na swoim ulubionym stołku w rogu i roz­prawiał o sporcie i polityce, podczas gdy barman Neal zajmował się nalewa­niem piwa z beczki.Sarge bardzo chciał podyskutować o karze śmierci, a ra­czej wyrazić swoją opinię na ów temat, ale nie byłam w nastroju.Wzięłam swojego cheeseburgera i wyszłam.Pierwsze krople spadły na magnolie, kiedy wkładałam klucz do drzwi.Powitało mnie jedynie tykanie zegara.Ryan zadzwonił przed dziesiątą.Sylvia Cannon nie mieszkała pod adresem podanym w raporcie osoby za­ginionej od ponad dwóch lat.Ani pod tym, który podała na poczcie i pod który miała być wysyłana korespondencja.Sąsiedzi nie pamiętali żadnego męża, tylko tę jedną córkę.Według nich Sylvia była osobą cichą i raczej stroniącą od ludzi.Nikt nie wiedział, gdzie pracowała ani gdzie pojechała.Jedna kobieta uważała, że gdzieś blisko mie­szkał jej brat.Wydział policji w Calgary usilnie jej szukał.Leżąc już w łóżku wsłuchiwałam się w ciężkie krople deszczu padające na dach i na liście.Burza grzmiała i rozświetlała błyskawicami niebo i na je­go tle sylwetkę Sharon Hali.Wentylator na suficie przywiał chłód nocy i za­pach petunii i mokrej osłony na okno.Uwielbiam burze.Kocham surową siłę całego ich spektaklu: Hydrome­chanika! Woltaż! Uderzenie! Matka Natura ma swoje dominium i wszyscy czekają na jej zachcianki.Podziwiałam show, a potem wstałam i podeszłam do okna.Zasłona była mokra i na parapecie już zebrała się woda.Zamknęłam lewe okno na zasuwę i trzymając prawe skrzydło odetchnęłam głęboko.Burza wywołała lawinę wspomnień z dzieciństwa.Letnie noce.Robaczki świętojańskie.Spanie ra­zem z Harry na werandzie u babci.Skup się na tym, powiedziałam do siebie.Wsłuchaj się w te wspomnie­nia, a nie w głosy zmarłych wypełniające twój umysł.Pojawiła się błyskawica, wstrzymałam oddech.Czy coś nie poruszyło się pod płotem?Kolejny błysk.Wpatrywałam się, ale nic nie widziałam.Czy to możliwe, że to tylko moja wyobraźnia?Starałam się cokolwiek zobaczyć w ciemnościach.Zielony trawnik i ży­wopłot.Szare alejki.Blade petunie na ciemnym tle sosnowych pni i blu­szczu.Nic się nie ruszało.Świat znowu pojaśniał i głośny trzask przerwał ciszę nocy.Z krzaków wyskoczył biały kształt i przebiegł przez trawnik.Zniknął, za­nim mogłam go zidentyfikować.Bicie serca czułam aż w głowie.Odchyliłam okno i oparłam się o jego osłonę, wpatrując się w miejsce, gdzie zniknął.Deszcz kompletnie zmoczył mi szlafrok i na całym ciele miałam gęsią skórkę.Cała się trzęsłam, ale nie przestałam wypatrywać.Nic się nie ruszało.Zapomniałam o oknie i zbiegłam ze schodów.Właśnie miałam otworzyć tylne drzwi, kiedy zadzwonił telefon i serce podeszło mi do gardła.O Boże.Co znowu?Chwyciłam słuchawkę.- Przepraszam, Tempe.Spojrzałam na zegarek.Za dwadzieścia druga.Dlaczego moja sąsiadka do mnie dzwoni?-.on musiał tam wejść w środę, kiedy tam sprzątałam.Wie pani, tam nic nie ma [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl