[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To wszystko, co miałem państwu do przekazania w imieniu kapitana.Smacznego.15Tego wieczora i dnia następnego Max Jones nie opuszczał swej kabiny.Nie chciał słuchać pytań, ani być zobowiązanym do jakichkolwiek odpowiedzi.Ponieważ większość czasu spędził śpiąc, nie miał pojęcia o tym, co się stało na statku.Dopiero, gdy pomocnik stewarda wszedł do kajuty, aby posprzątać, zauważył, że Garcia ma podbite oko.- Kto pana tak urządził?- Nie wiem.Poturbowano mnie wczoraj wieczorem.- Poturbowano?- To pan nic jeszcze nie wie?- Słyszę po raz pierwszy.Co się stało? Garcia Lopez popatrzył gdzieś przed siebie.- Hm.nie mogę panu powiedzieć zbyt wiele.Nie wypada obgadywać szefa.- Nie żądam tego.Niech pan nie wymienia żadnych nazwisk.Chciałbym po prostu wiedzieć, co się stało.- Otóż kilku spośród braci straciło wczoraj rozsądek.Dopiero po chwili Max zorientował się, co Lopez chciał przez to powiedzieć.Najwidoczniej niepokój załogi był znacznie silniejszy, niż niepokój obawy pasażerów - nic dziwnego: doświadczeni ludzie zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji.Kilku z nich zaczęło szukać pocieszenia w "Wódce dla ubogich" produkcji Giordana, po czym ruszyli do kapitana, żądając bliższych wyjaśnień.Do zamieszek doszło dopiero wtedy, gdy szef policji spróbował siłą zepchnąć ich na pokład C.- Ktoś jest ranny?- Nie.Raczej niewinne zadrapania.coś w rodzaju tego.- ostrożnie dotknął śliwy pod okiem.- Byłem zbyt ciekawski.Kovak złamał nogę.- Kovak? A czego on tam szukał?Nie mógł zrozumieć, w jaki sposób etatowy pracownik sterowni dał się wciągnąć w podobną burdę.- Przypadkiem znalazł się w samym oku cyklonu.Właśnie kończył wachtę i schodził na dół.Być może stawiał opór któremuś z policjantów, może nieopatrznie usiłował otworzyć zaryglowane drzwi.Pański przyjaciel Sam Anderson znajdował się w samym środku tłumu.Sam! Znowu Sam! Max poczuł, jak serce zaczyna łomotać, niczym gołąb w klatce.- Czy jest pan tego pewny?- Oczywiście.Widziałem na własne oczy.- Ale chyba nie był przywódcą?- Pan mnie źle zrozumiał, Mr.Jones.Właśnie Anderson przywrócił znowu ład.Nigdy jeszcze nie widziałem człowieka, który w podobny sposób umie używać rąk.Po prostu chwytał dwóch facetów za głowy, uderzał jedną o drugą, aż szedł głuchy łomot i rozglądał się za następnymi.Max doszedł do wniosku, że jednak powinien przerwać to dobrowolne wygnanie i wyjść z kabiny.Miał do załatwienia dwie sprawy: po pierwsze - odnaleźć Kovaka i zobaczyć, co się z nim stało, po drugie - porozmawiać z Samem.Zanim jednak ruszył w stronę drzwi, ukazał się Smythe z rozkładem wacht.Jones miał je podpisać.Rzucił okiem na harmonogram: był przydzielony do ekipy Simes'a.Dyżur rozpoczynał się za kilka minut.Idąc na górę zastanawiał się, co miał oznaczać ten kolejny wybieg szczwanego lisa.W sterowni znalazł Kelly'eya.Rozejrzał się, lecz nigdzie nie dostrzegł astronauty.- Jak zwykle przy pracy, szefie?- Tak.Niech pan przejmie wachtę.To mój ostatni dyżur.- Niemożliwe! Tym razem pan jest w niełasce?- I tak można to ująć.Ale niezupełnie ma pan rację.Simes opracował rozkład zajęć, w którym on i ja mieliśmy na przemian sprawować funkcję szefa wachty.Ponieważ nie odpowiada to moim kwalifikacjom musiałem odmówić, zgodnie z przepisami gildii.- I co on na to?- A cóż mu pozostawało? Mógł wydać mi rozkaz na piśmie, a ja mogłem wyrazić pisemną zgodę, odnotowując oba fakty w książce pokładowej.Ponieważ nie chciał przyjąć tego rozwiązania, miał przed sobą tylko dwie ewentualności: albo samemu siedzieć non stop w sterowni, albo powołać do służby pana.Kovak nie może pracować.słyszał pan o tej historii?- Tak.Ale chętnie usłyszałbym raz jeszcze od pana.O co tu właściwie poszło?Spojrzał na Noguchi'ego, tkwiącego przy maszynie i zatopionego w jakichś obliczeniach.Zniżył głos prawie do szeptu.- Rokosz? Kelly spojrzał nań zdumionym wzrokiem.- Hm.O ile wiem, Kovak spadł ze schodów.Wypadek.- Aaa.to tak?.- Przynajmniej w ten sposób odnotowano ten fakt w książce pokładowej.- Dziękuję.Chyba powinienem pana zmienić.Jak wygląda sytuacja? Poruszali się po torze, prowadzącym wprost ku owej nieznanej gwieździe typu G.Stosowne rozkazy wpisał kapitan do księgi.Co prawda Max rozpoznał charakter pisma Simes'a, lecz podpis położył Blaine ręką własną.Niepewnie stawiane litery, rozmazane, krzywe linie wyraźnie świadczyły o duchowych rozterkach starego człowieka.Kelly wypełnił wszystkie polecenia co do joty.- A zatem zrezygnowaliśmy z jakichkolwiek prób wydostania się z tej matni? - spytał, przeglądając instrukcje.- Oczywiście, że nie.Rozkazy zobowiązują nas do nieustannego rozważania wszelkich możliwości powrotu, o ile pozwoli na to przebieg wachty.Ale jestem gotów założyć się z panem o wszystko, że nic mądrego nie zdołacie wymyślić.Musisz zrozumieć, Max.Lecimy przez obszary absolutnie nieznane.Tu jest "wszędzie" i "nigdzie" zarazem.- Nie przypuszczałem, że pan tak szybko skapituluje.Skąd ten pesymizm.- Kwestia przeczucia i wieloletniej praktyki.Niemniej spędził całą wachtę, obmyślając możliwości wyjścia z pułapki.Bez szczęścia.Dobrze wykonane spektrogramy są dla gwiazd tym, czym odciski palców są dla ludzi.Na ich podstawie można z całą pewnością zidentyfikować dane ciało niebieskie oraz ustalić najbliższe otoczenie.I chociaż Max znalazł w katalogu wiele gwiazd, których widma przypominały to, co widział na spektrogramach Noguchi'ego, zawsze dała się zauważyć jakaś niewielka różnica.Tak to już jest - bliźniak, choć podobny, jest jednak kimś zupełnie innym od swego brata.Kwadrans przed końcem wachty przerwał pracę i upewnił się, czy przygotował wszystko do zmiany.Czekając na zmienników uśmiechnął się, przypomniawszy sobie zagrywkę, jaką obmyślił rachmistrz, aby on - Max - mógł wrócić do sterowni.Stary, dobry Kelly.Simes przybył z pięciominutowym opóźnieniem.Nic nie powiedział, tylko spojrzał w książkę pokładową oraz raporty z obserwacji, które przeprowadził Jones.I znowu mijała minuta za minutą.Powoli sytuacja stawała się niepokojąca.W końcu Max miał już tego dosyć.- Czy jest pan gotowy do przejęcia wachty, sir?- Chwileczkę, wszystko w swoim czasie.Najpierw chciałbym zobaczyć, co tym razem pan zmajstrował.Max zacisnął szczęki.Simes wskazał wpis do książki pokładowej.- To pierwszy błąd.Proszę dodać "pod kierownictwem".- Czyim kierownictwem, sir?- Moim.Max zawahał się, lecz w końcu odpowiedział.- Nie, sir.To nieprawda.Podczas tej wachty nie był pan obecny w sterowni.- Chce pan się spierać?- Nie, sir.Po prostu czekam na pisemny rozkaz, zarejestrowany w książce pokładowej.Simes zamknął z trzaskiem księgę i zmierzył go od stóp do głów.- Gdyby nie sytuacja nadzwyczajna, z pewnością nie prosiłbym pana o pomoc.Jest pan zbyt smarkaty, by móc zostać szefem sterowni, sir.A moim skromnym zdaniem, nigdy pan nie będzie wystarczająco dorosły, aby objąć to stanowisko.- Skoro tak, zatem proszę, aby powierzono mi funkcję kartografa, lub pomocnika stewarda.- To wracaj tam, skąd przyszedłeś! - zaskrzeczał Simes.Noguchi, który mimo, że zastąpił go już Lundy, przebywał jeszcze na górze, spojrzał na swego zmiennika, po czym obaj odwrócili się do ściany.Max nie widział żadnych powodów, dla których powinien zachować swą odpowiedź dla siebie.- Bardzo dobrze, sir.Jeśli byłby pan łaskaw, proszę przejąć ode mnie wachtę, a ja tymczasem zgłoszę się do pierwszego oficera.Mam zamiar podziękować za honor aspiranta i wrócić na swe dawne miejsce.Jones oczekiwał siarczystego przekleństwa, jednak Simes usiłował się opanować.- Pan nie ma racji, Mr.Jones [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl