[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Robillard miał kilka czarów, bypróbować go śledzić, jednak piraci bez wątpienia mieli własnego czarodzieja, a przynajmniejkapłana.Choć nie mógłby on być potężny, z pewnością nie tak doświadczony jak Robillard, takieczary śledzące można było z łatwością zakłócić.Poza tym piraci nigdy nie zapuszczali się dalekood swych sekretnych portów i Duszek Morski z pewnością nie mógłby ich ścigać aż do ichsiedziby, gdzie mogliby czekać kamraci.Deudermont nie wydawał się szczególnie zatroskany.Gubili już wcześniej piratów wmroku i będą gubić.Zawsze znajdzie się kolejny banita, którego będzie można ścigać.Drizztjednak, przyglądający się ukradkiem kapitanowi, nie przypominał sobie, by kiedykolwiek widziałgo tak niedbałego.Wyraznie miało to coś, bądz wszystko, wspólnego z tym tajemniczym celempodróży, o którym Deudermont nie chciał dyskutować.Drow chwycił mocniej linę na wysięgniku i westchnął.Deudermont powie mu w swoimczasie.Wiatr zelżał i Duszek Morski szybko zaczął zyskiwać na odległości.Wydawało się, jakbyten piracki statek nie miał ujść.Grupa minstreli, która rozproszyła się podczas długiego inużącego pościgu, znów się zebrała i podjęła melodię.Drizzt wiedział, że piraci wkrótce usłysząmuzykę, że dosięgnie ich ona poprzez fale niczym zwiastun zagłady.Teraz sytuacja wydawała się wracać do normy, napięcie zelżało pomimo faktu, że bitwanadciągała.Drizzt starał się przekonać, że Deudermont jest spokojny, ponieważ wiedział, iżdościgną statek piratów.Wszystko wróciło do normy.- Piana za rufą! - dobiegł krzyk i wszystkie głowy odwróciły się.- Co to jest?! - krzyknął niejeden głos.Drizzt spojrzał na Catti - brie, która wymierzyłaswą lunetę za Duszka Morskiego i potrząsała z zaciekawieniem głową.Drow przemknął wzdłuż relingu, zatrzymując się na śródokręciu i wychylając, bydostrzec pierwsze przebłyski nieznanego prześladowcy.Ujrzał wysoki klin piany, piany, którąmogłaby wywoływać gigantyczna płetwa zabójczego wieloryba, gdyby tylko jakikolwiekwieloryb na świecie potrafił poruszać się tak szybko.Drizzt wiedział jednak instynktownie, że tonie było naturalne zwierzę, podobnie zresztą jak każdy na pokładzie Duszka Morskiego.- To chce nas staranować! - ostrzegł Waillan Micanty, stojąc obok balisty ustawionej narufie statku.Kiedy to mówił, dziwny prześladowca skierował się ku sterburcie i przemknął obokDuszka Morskiego, jakby stał w miejscu.To nie wieloryb, zdał sobie sprawę Drizzt, gdy stworzenie, albo cokolwiek to było,minęło ich w odległości dwudziestu metrów od Duszka Morskiego, wystarczająco blisko, bypostawić ścianę wody wzdłuż boku szkunera.Drow uznał, że pośród tej piany ujrzał jakąśsylwetkę, ludzką.- To człowiek! - Catti - brie zawołała z góry, potwierdzając podejrzenia Drizzta.Cała załoga obserwowała z niedowierzaniem, gdy pędzące stworzenie oddalało się odDuszka Morskiego, zbliżając do karaweli.- Czarodziej? - Deudermont spytał Robillarda.Robillard wzruszył ramionami.Nikt zzałogi nie miał żadnej odpowiedzi.- Ważniejszym pytaniem - powiedział w końcu czarodziej - jest lojalność owego nowoprzybyłego.- Przyjaciel czy wróg?Najwyrazniej ci na karaweli również nie znali na to odpowiedzi, bowiem niektórzy z nichwpatrywali się w milczeniu zza relingu, inni zaś mierzyli z kusz.Katapulta pirackiego statkuwystrzeliła nawet na nowo przybyłego kulę płonącej smoły, poruszał się jednak zbyt szybko, byjej obsługa mogła ocenić odległość, i pocisk zasyczał nieszkodliwie pośród fal.Następniepędzący człowiek ruszył wzdłuż karaweli, z łatwością ją wyprzedzając.Fala zmniejszyła się imomentalnie zniknęła, ujawniając odzianego w szaty mężczyznę, mającego na sobie ciężkiplecak.Stał na falach, wymachiwał szaleńczo rękoma i krzyczał.Był teraz zbyt daleko odDuszka Morskiego, by ktokolwiek z załogi mógł dokładnie stwierdzić, co on mówi.- Chyba rzuca czar! - wrzasnęła Catti - brie z bocianiego gniazda.- On.- przerwałaraptownie, przyciągając zatroskane spojrzenie ze strony Drizzta i choć drow nie był w staniewidzieć jej dokładnie pod tym kątem, mógł stwierdzić, że jest zakłopotana i potrząsa głową,jakby nie mogąc w coś uwierzyć.Przebywający na pokładzie Duszka Morskiego starali się usilnie odgadnąć, co się dzieje.Widzieli rozgardiasz przy relingu naprzeciwko stojącego na wodzie mężczyzny.Słyszeli wrzaskioraz brzęki wystrzeliwanych kusz, jednak nawet jeśli jakieś bełty trafiły w nieznajomego, nieokazał tego po sobie.Nagle pojawił się ogromny rozbłysk ognia, który rozpłynął się momentalnie w wielkimobłoku gęstej mgły, kuli bieli w miejscu, w którym wcześniej była karawela.I rósł! Wkrótcechmura zakryła również chodzącego po wodzie czarodzieja i powiększała się oraz gęstniała.Deudermont utrzymywał szybkość oraz kurs naprzód, kiedy jednak zbliżył się do tamtegomiejsca, musiał zwolnić do powolnego dryfu, nie ośmielając się wpłynąć w niezwykły obszar.Sfrustrowany, klnący pod nosem Deudermont obrócił Duszka Morskiego burtą do mglistejzasłony.Wszystkie dłonie leżały w gotowości na relingu.Ciężkie kusze wałowe były nabite,podobnie jak balista na pokładzie rufowym Morskiego Duszka.W końcu mgła zaczęła się podnosić, cofać pod naciskiem silnego wiatru.Tuż za zasłonąpojawiła się widmowa sylwetka, stojąca na wodzie, trzymająca podbródek na dłoni ispoglądająca z zaniepokojeniem w miejsce, w którym znajdowała się karawela.- Nie uwierzysz w to - zawołała Catti - brie do Drizzta, a jej słowom towarzyszyłojęknięcie.Istotnie, Drizzt nie uwierzył, bowiem on również rozpoznał w końcu niespodziewanegoprzybysza.Zauważył karminowe szaty, ozdobione czarodziejskimi runami oraz krzykliwymiszkicami.Były to tak naprawdę przymocowane symbole, przedstawiające magów w ferworzeczarowania, coś, co ambitny czarodziej mógłby narysować w swej przeznaczonej do zabawyksiędze czarów w wieku lat pięciu.Drizzt rozpoznał również bezwłosą, niemal dziecięcą twarzmężczyzny - wraz z dołkami w policzkach oraz wielkimi, niebieskimi oczyma - oraz brązowewłosy, długie i proste, zebrane mocno za uszami mężczyzny tak, że odstawały mu za głowąniemal pod kątem prostym.- Co to jest? - Deudermont spytał drowa.- Nie co - sprostował Drizzt - lecz kto.- Drow roześmiał się krótko i potrząsnął zniedowierzaniem głową.- Więc kto? - zażądał odpowiedzi Deudermont, starając się zabrzmieć stanowczo, choćchichot Drizzta był zarówno uspokajający, jak i zarazliwy.- Przyjaciel - odparł Drizzt, po czym przerwał i podniósł wzrok na Catti - brie.- HarkleHarpell z Longsaddle.- Och, nie - Robillard jęknął za nimi.Jak każdy czarodziej w całych Krainach Robillardsłyszał opowieści o Longsaddle oraz ekscentrycznej rodzinie Harpellów, niechcący grupienajniebezpieczniejszych czarodziejów, jacy kiedykolwiek zaszczycili wszechświat swąobecnością.Gdy czas mijał, a obłok mgły rozwiewał się dalej, Deudermont oraz jego załoga uspokoilisię.Nie mieli pojęcia, co stało się z karawelą, dopóki chmura niemal całkowicie nie znikła.Dopiero wtedy bowiem dostrzegli piracki statek, płynący szybko, daleko, daleko od nich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|