[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.spłodzić królowi potomka, w którego żyłach krew władcy Majipooru zmieszana będzie z krwią wodza Othinoru.Lecz przecież udawanie Koronala to oczywista zbrodnia zdrady stanu! Niezależnie od wszelkich wyjaśnień, jakich mógł­by udzielić na dworze, nie wolno mu jej popełnić.Mimo to.mimo to.Lord Harpirias, Koronal Majipooru!Przecież może udawać Koronala, a skoro maskarada ta słu­ży wyższym celom.skoro służy wypełnieniu misji uwolnienia zakładników.Przecież potrafi zachowywać się jak król, praw­da? Przecież jest w stanie wędrować po tym nieszczęsnym pań­stewku wiecznego lodu, jakby rzeczywiście był panem Góry Zamkowej, jakby rzeczywiście zasiadał na wspaniałym tronie Confalume'a, jakby na czole nosił koronę ze znakiem gwiaz­dy.prawda? Prawda? Skąd niby Toikella ma wiedzieć, że tak nie jest?Nie.Przecież to zwykły idiotyzm!Harpirias nie wyobrażał siebie ani jako Koronala, ani jako starca.Jest przecież Harpiriasem z Muldemar, młodym mężczy­zną z linii Prestimiona, pomniejszym księciem wśród arystokra­tów Góry Zamkowej.I nadal pragnie być wyłącznie Harpiria­sem z Muldemar.Bycie Harpiriasem z Muldemar najzupełniej wystarczy mu do szczęścia.Nie ma większych ambicji.Podawać się za kogoś innego - za władcę świata - nawet tu, nawet na chwi­lę, nawet wyłącznie po to, by zadośćuczynić dyplomatycznej ko­nieczności, to groteskowe w swej głupocie świętokradztwo.Zdawał sobie sprawę, że nieporozumienie spowodowane przez Korinaama musi zostać wyjaśnione.Że jeśli nie zostanie, sytuacja może się pogorszyć.Lecz jak je wyjaśnić?Na to pytanie Harpirias nie znalazł odpowiedzi.W ciemno­ściach swej kwatery samotnie szukał jej do późnej nocy.Przerwał mu dobiegający zza zasłony kobiecy głos, wypo­wiadający cicho słowa, których nie potrafił zrozumieć.- Kto tam? - spytał, choć nie miał wątpliwości, kto go od­wiedził.Dziewczyna znowu przemówiła.Jej głos sprawiał wrażenie nie tyle proszącego, ile wręcz błagalnego.Harpirias podszedł do progu.Odsunął zastępującą drzwi skórzaną płachtę.Tak, to była ona, ciemnowłosa córka króla, która przyszła do niego po uczcie.Dziś miała jednak znacznie bardziej formalny strój, płaszcz ze wspaniałych białych skór i wysokie skórzane buty.We włosy wplotła jaskrawą, ciemno­czerwoną wstążkę, jej górną wargę przebijał cienki kawałek kości zaostrzony z obu końców - ozdoba bez wątpienia rytual­na, oznaczająca przynależność plemienną.Dziewczyna sprawia­ła wrażenie przerażonej.Szeroko rozwarte, nieruchome oczy wpatrywały się w niego, cała się trzęsła, choć najwyraźniej nie z chłodu, jeden z policzków drgał jej spazmatycznie.Harpirias przez dłuższą chwilę po prostu stał w progu, nie mając zielone­go pojęcia, co powinien zrobić lub powiedzieć.- Nie - odezwał się w końcu, najłagodniej, jak potrafił.-Bardzo mi przykro.Po prostu nie mogę tego zrobić.Nie mogę! - Uśmiechnął się smutno, potrząsnął głową, palcem wskazując korytarz.- Czy rozumiesz, co mówię? Musisz odejść.Żądasz ode mnie czegoś, czego nie mogę ci dać.Dziewczyna trzęsła się niemal tak, jakby dostała konwulsji.Wyciągnęła do niego ręce.Palce jej drżały.- Nie! - szepnęła i Harpirias ze zdumieniem stwierdził, że mówi w jego języku.- Proszę.błagam.- Znasz majipoorski?Najwyraźniej nie znała go jednak zbyt dobrze.Miał wra­żenie, że powtarza z pamięci raz wyuczone słowa.- Błagam.błagam.przyszłam.?Korinaam ją tego nauczył! - pomyślał nagle Harpirias.Ja­kie to do niego podobne.Znów potrząsnął głową.- Nie możesz.Nie wolno ci.Po prostu nie mam zamiaru.- Proszę!W jej głosie słyszał straszliwe napięcie.Ledwie trzymała się na nogach.Po tym, co zobaczył, po prostu nie ośmielił się jej odesłać.Westchnął i skinął dłonią, zapraszając królewską córkę do swe­go pokoju.Tylko na chwilę, powiedział sobie.Tylko na chwilę, to szaleństwo przecież zaraz się skończy.Dziewczyna niemal wpadła do lodowatego wnętrza.Cała dygotała.Zapragnął przytulić ją, pocieszyć, ale nie mógł sobie na to pozwolić.Teraz najważniejsze było zachowanie dystansu.Córka Toikelii najwyraźniej nie miała mu nic więcej do po­wiedzenia, przynajmniej w zrozumiałym języku.Próbowała po­kazać coś na migi: podnosiła ręce wysoko nad głowę, po czym opuszczała je, wyprostowane, wzdłuż boków, kilka razy z rzędu.Harpirias usilnie próbował domyślić się, o co jej chodzi.Coś dużego.czyżby pokazywała mu górę? Czyżby miało to coś wspólnego ze zrzuconymi ze skały zwierzętami?Zatoczyła dłonią łuk, od głowy do kolan.Brzuch? Dawała mu do zrozumienia, że oczekuje zajścia w ciążę? Być może nie.Znów pokazała górę.I brzuch.Przyglądał się jej, nic nie poj­mując.Otwarła usta, wskazała na zęby.Góra.Brzuch.Zęby.Harpirias potrząsnął głową.Dziewczyna przerwała na chwilę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl