[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Dotknął palcem otworu, który pozostał po strzale.Przejrzała go więc na wylot czy nie? Nie ingerowała bezpośrednio, ale była zawsze w pobliżu, delikatnie modelując bieg zdarzeń tak, by mieć pewność, że zawsze będzie mogła zrealizować swój plan zemsty.Za nim znajdował się długi, łagodnie nachylony grzbiet wzgórza.Postanowił nie zwracać uwagi na wrony.Ruszył w jego kierunku.Ból w piersiach stawał się coraz bardziej uporczywy.Nie był jeszcze gotowy na taki wysiłek.Nie udałoby mu się odejść zbyt daleko, nawet bez śledzących go wron.Kiedy zatrzymał się dla nabrania sił, ponownie zastanowiło go, do jakiego stopnia mieszała się w jego sprawy.Czy wpłynęła na rezultat bitwy pod Dejagore?Zniszczenie Władczyni Burz, ukrywającej się pod przydomkiem Cień Burzy, było łatwiejsze, niż oczekiwał.Zmiennokształtnego dostali równie lekko - chociaż w tej kwestii kryła się szczypta zdrady, ponieważ tamten pomagał Pani.To mu przypomniało.Ta dziewczyna Uczennica Zmiennego.Udało jej się uciec.Zapewne będzie myślała o wyrównaniu rachunków.Czy Duszołap wie o nie? Najlepiej porozmawiać z nią przy następnej okazji.Jego puls powoli się uspokoił.Ból osłabł.Podjął swą wędrówkę Dotarł do grani wzgórza i stanął, oparty o chropawą, szarą powierzchnię odsłoniętej skały, ciężko dysząc, podczas gdy wrony krążyły i skrzeczały nad jego głową.- Och, zamknijcie się! Nigdzie nie idę.Pobliska odkrywka skalna kształtem przypominała krzesło.Poczłapał do niej, usiadł i objął wzrokiem swe królestwo.Całe Taglios należałoby do niego, gdyby zwyciężył pod Dejagore i gdyby miał takie ambicje.Trzy wrony nadleciały z północy, pędząc niczym gołębie pocztowe, wpadły w stado, zaczęły krakać.Cała hałastra rozpierzchła się.Dziwne.Rozparł się i zaczął myśleć o konsekwencjach bitwy.Wedle Duszołap Mogaba żyje i broni miasta przed oblegającymi go Władcami Cienia.Być może nawet trzecia cześć armii znalazła schronienie za murami.Świetnie.Nieustępliwy opór nie pozwoli im ruszyć na Taglios.Aż tak bardzo jednak na Taglios mu nie zależało.Mili ludzie, ale każdy, kto był kimś, jednocześnie był obrzydliwie perfidny.Interesowały go losy tych kilku przyjaciół, którzy zostali na południu.Czy któryś przeżył? Czy uratowali Kroniki, te drogocenne historie, które stanowiły ogniwa czasu cementujące Kompanię? Co się stało z Murgenem, jego zbroją Stwórcy Wdów oraz sztandarem? Legenda głosiła, że sztandar był z Kompanią od czasu, kiedy wymaszerowała z Khatovaru.Czy Khatovar był beznadziejnym snem? Czy ostatnia karta Kronik została napisana jedynie kilkaset mil od domu?Do głowy przyszło mu nagle wspomnienie z pierwszych godzin ich podróży spod Dejagore.Luźny, nie powiązany z niczym obraz człowieka nabitego na lancę, skręcającego się na jej drzewcu.Cień Księżyca? Tak.Cień Księżyca został podczas bitwy nawleczony na tę lancę.Na lancę, do której przymocowano sztandar.A więc nie zginął! Dziedzictwo, ważniejsze nawet od Kronik, znajdowało się gdzieś w świątyni.Nie znalazł go dotąd.Musiała gdzieś schować.Spojrzał w niebo, gdzie po turkusowym polu maszerowały cumulusy.Kilka wron, które jeszcze zostały, latało nieco bliżej.Targnął się, zaskoczony.Jedna z nich, niczym skrzydlaty pocisk, kierowała się w jego stronę.Zamachała skrzydłami, zatrzepotała, o mało się nie zabiwszy podczas lądowania na kamieniu o kilka cali od jego lewej dłoni.Zupełnie zrozumiałym głosem powiedziała:- Nie ruszaj się!Nie ruszał się więc, chociaż na usta cisnęły się dziesiątki pytań.Nie trzeba być geniuszem, aby zrozumieć, iż dzieje się coś ważnego.W przeciwnym razie ptak nie odezwałby się do niego.W zasadzie zdarzyło się to dotąd tylko raz, kiedy otrzymał ostrzeżenie, które pozwoliło mu wyruszyć na czas, by pobić Władców Cienia przy brodzie Ghoja.Wrona przycupnęła, wtapiając się w powierzchnię skały.Konował również opuścił się nieco w dół, tak żeby jego sylwetka nie odznaczała się charakterystycznym kształtem na tle nieba, potem zamarł bez ruchu.Kilka chwil później dostrzegł poruszenie w płytkiej dolinie pod nim.Coś się skradało od kryjówki do kryjówki.Po chwili zauważył kolejne poruszenia, potem jeszcze więcej.Serce zaczęło mu walić jak młotem, kiedy przypomniał sobie cienie, które słudzy Władców Cienia sprowadzili na północ.Tym razem jednak nie były to cienie.To byli niscy, ciemni ludzie, ale pochodzący z innej rasy niż tamci niscy ciemni ludzie, którzy zawiadywali cieniami.Ci tutaj byli kuzynami Taglian.Mieli w sobie coś znajomego.Znajdowali się jednak bardzo daleko.O co chodziło tym przeklętym wronom? Chwilę wcześniej były ich tysiące.Teraz ledwie mógł dostrzec z tuzin.Wszystkie fruwały wysoko nad ziemią, zataczając kręgi nad jakimś miejscem w dolinie.Nie przyszło im do głowy spojrzeć w kierunku miejsca, gdzie siedział.A nawet gdyby stało się inaczej, i tak nie mogliby go dostrzec.Szli po dnie doliny.Potem pojawili się następni, grupa licząca jakieś dwadzieścia pięć osób.Nie skradali się tak jak tamci, którzy musieli być zwiadowcami.Tym razem mógł się im na tyle przyjrzeć, że przypomniał sobie, gdzie ich już wcześniej widział.Na wielkiej rzece, która płynęła z serca kontynentu przez Taglios ku morzu.Rok temu walczył z nimi dwa tysiące mil na północ od tego miejsca.Zablokowali rzekę, wstrzymując żeglugę handlową.Kompania otworzyła drogę, rozbijając ich w szaleńczym nocnym boju, kiedy czary błyskały i wyły w powietrzu.Wyjec!Ukazał się główny oddział.Ośmiu ludzi niosło dziewiątego w osobliwej lektyce.Maleńka postać zagrzebana w materii do tego stopnia, że przypominała kupkę łachmanów.Kiedy się znaleźli przed Konowałem, wydał z siebie zawodzący jęk.Wyjec.Jeden z Dziesięciu Których Schwytano, sługa Pani w jej północnym imperium, przerażający czarodziej, rzekomo poległy w bitwie, aż do czasu tej nocy na rzece, kiedy się starał wyrównać dawne rachunki ze swoją wcześniejszą władczynią.Tylko dzięki wstawiennictwu Zmiennego udało się go odeprzeć.Kolejny jęk wydarł się z gardła czarownika.To było jedynie drżące echo zwykłego zawodzenia Wyjca.Prawdopodobnie starał się kontrolować swe krzyki, by nie przyciągać uwagi.Konował siedział tak nieruchomo, że jego serce również omal nie przestało bić.Niczego mniej nie pragnął teraz niż ściągania na siebie uwagi.Jego skupienie było tak intensywne, że nie czuł niewygodnej nierówności powierzchni skały ani chłodu lekkiej bryzy.Oddział przeszedł obok; za nim, w ariergardzie szli po kolei mali ciemni ludzie.Minęła godzina, zanim Konował nabrał przekonania, że przeszli już ostatni.Doliczył się stu dwudziestu ośmiu wojowników z bagien, plus czarownik.Wojownicy poza swym naturalnym środowiskiem nie na wiele mogli się przydać.Te tereny były dla nich obce.Ale Wyjec.Teren, klimat i co tam jeszcze nic dla niego nie znaczyły.Dokąd on się kierował? Niepotrzebny był głębszy namysł, żeby odgadnąć.W głąb Ziem Cienia.Odpowiedź na pytanie, dlaczego, była z pewnością znacznie bardziej tajemnicza, ale może znowu nie tak bardzo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|