[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Muszę to spełnić do końca.panrozumie. Niezupełnie.Ale rozumiem, że Gandalf wybrał mi dobrego towarzysza.Cieszę się z tego.Pójdziemy razem.Frodo w milczeniu dokończył śniadania.Wstał, rozejrzał się po okolicy i za-wołał na Pippina. Czy wszystko gotowe do wymarszu? spytał nadbiegającego przyjaciela. Trzeba ruszać zaraz.Zaspaliśmy, a mamy przed sobą ładnych kilka mil drogi. To ty zaspałeś rzekł Pippin. Ja od dawna jestem na nogach.Czekali-śmy, żebyś uporał się ze śniadaniem i z myśleniem. Jedno i drugie już załatwione.Chcę iść do promu jak najspieszniej.Niezboczę z szlaku, nie wrócę na gościniec, z którego zeszliśmy wczoraj.Pójdę pro-sto, na przełaj. To chyba zamierzasz przefrunąć odparł Pippin. W tych stronach niesposób iść bezdrożem. W każdym razie można skrócić drogę rzekł Frodo. Prom znajduje sięna południo-wschód od Leśnego Dworu, ale gościniec oddala się łukiem w lewo;widać tam, na północy, pętlę.Okrąża północny skraj Moczarów, żeby trafić nagroblę ciągnącą się od mostu przez Słupki.Ale w ten sposób nadkłada się kilkamil.Moglibyśmy oszczędzić jedną czwartą drogi idąc wprost z tego miejsca, naktórym stoimy, do promu. Kto drogi prostuje, ten w polu nocuje sprzeciwił się Pippin. Terentu wszędzie ciężki, na Moczarach pełno bagien i wszelkiego rodzaju przeszkód,znam tę okolicę.A jeżeli ci chodzi o Czarnych Jezdzców, to nie pojmuję, dlaczegowolisz ich spotkać w lesie lub w polu niż na gościńcu. W lesie lub w polu trudniej wypatrzyć kogoś rzekł Frodo. Przy tymwiedząc, że zamierzałem wędrować gościńcem, będą zapewne szukali mnie nagościńcu, a nie poza nim. Dobrze! przystał Pippin. Pójdę za tobą choćby przez mokradła i wy-boje.Ale to ciężka droga.Liczyłem, że przed zachodem słońca wstąpimy PodZłotą Tyczkę w Słupkach.Najlepsze piwo we Wschodniej wiartce, przynaj-mniej takie było przed laty, bo nie próbowałem go już od dawna. Otóż to! rzekł Frodo. Może prawda, że kto drogi prostuje, ten w polunocuje, ale i tak mniej czasu traci niż na popas w gospodzie.Za wszelką cenęmusimy ominąć z dala Złotą Tyczkę.Chcemy przecież dotrzeć do Buckleburgaprzed zmrokiem.A co ty powiesz o tym, Samie?92 Pójdę z panem, panie Frodo oświadczył Sam, tając w sercu złe przeczu-cia oraz głęboki żal, że nie spróbuje najlepszego we Wschodniej wiartce piwa. Skoro mamy brnąć przez bagna i ciernie, ruszajmy co żywo rzekł Pippin.Było już niemal tak gorąco jak poprzedniego dnia, lecz od zachodu płynęłychmury.Wyglądało na to, że dzień nie przeminie bez deszczu.Hobbici zsunęli sięstromą zieloną skarpą w dół i zanurzyli w gąszcz drzew.Stosownie do obranejdrogi, mieli z Leśnego Dworu skręcić w lewo i skosem przeciąć lasy ciągnącesię wzdłuż wschodniego zbocza góry, by dotrzeć do równiny.Potem mogliby jużskierować się do promu krajem otwartym, gdzie nie spodziewali się innych prze-szkód jak płoty i rowy.Frodo wyliczył, że w prostej linii mają do przejścia osiem-naście mil.Wkrótce jednak przekonał się, że gąszcz jest bardziej zbity i splątany,niż się z pozoru zdawało.Nie było ścieżek, toteż nie mogli posuwać się szybko.Przedarłszy się po skarpie na sam dół, stanęli nad strumieniem, który ze wzgórzspływał w głęboki parów o stromych, oślizłych brzegach, zarośniętych jeżynami.Parów jak na złość zagradzał w poprzek wybrany szlak.Nie mogli go przeskoczyćani też przeprawić się inaczej, niż kosztem przemoknięcia, mnóstwa zadraśnięći umazania w błocie.Stanęli zastanawiając się, co robić. Pierwsza przeszkoda rzekł Pippin z kwaśnym uśmiechem.Sam Gamgee spojrzał w górę.Pomiędzy drzewami dostrzegł skraj zielonejpolany, z której przed chwilą zeszli. Patrzcie! szepnął chwytając Froda za ramię.Wszyscy podnieśli wzroki wysoko nad sobą zobaczyli rysującą się na tle nieba sylwetkę konia.Obok nie-go stała pochylona nad krawędzią czarna postać.Hobbitom od razu odechciałosię powrotu na górę.Frodo pierwszy ruszył naprzód, błyskawicznie dając nuraw gęste zarośla nad strumieniem. Uff! powiedział do Pippina. Obaj mieliśmy rację.Prosta droga jużsię nam zaplątała; ale skryliśmy się w samą porę.Ty masz czujny słuch, Samie,czy słyszysz czyjeś kroki za nami?Przystanęli w ciszy, niemal wstrzymując dech, i nasłuchiwali, lecz żadenszmer nie zdradzał pogoni. Nie wyobrażam sobie, żeby zechciał ryzykować sprowadzanie konia tąstromą skarpą rzekł Sam. Ale myślę, że nas tu w dole wywęszył.Zabie-rajmy się stąd co prędzej.Okazało się to wcale niełatwe.Wędrowcy dzwigali bagaże, a zarośla i ożynyzagradzały im drogę.Stok za ich plecami osłaniał od wiatru, w parowie było nie-przewiewnie i duszno.Nim przedarli się na nieco bardziej otwarty teren, zgrzalisię, zmęczyli, pokaleczyli, a co gorsze stracili orientację i nie wiedzieli na pewno,w jakim powinni iść kierunku.Brzegi strumienia obniżały się w miarę, jak spły-wał na równinę, nurt rozlewał się szerzej i płycej dążąc ku Moczarom i Rzece.93 Ależ to strumień Słupianka! rzekł Pippin. Jeżeli chcemy wrócić naszlak, musimy zaraz przeprawić się na drugi brzeg i skręcić w prawo.W bród przeszli strumień i biegiem przebyli otwartą, bezdrzewną, porośnię-tą tylko sitowiem przestrzeń na jego drugim brzegu.Dopiero dalej znów trafilina pierścień drzew, przeważnie wielkich dębów, między którymi tu i ówdzie rósłwiąz lub jesion.Grunt tutaj był dość równy, poszycie lasu skąpe.Drzewa jednakstały tak gęsto, że wędrowcy nie widzieli drogi przed sobą.Wiatr dmuchnął naglerozwiewając liście i z chmurnego nieba spadły pierwsze krople deszczu.Potemwiatr ucichł, a deszcz lunął rzęsiście.Hobbici brnęli naprzód, jak się dało naj-spieszniej, przez kępy traw, przez zwały uschłych liści, a deszcz szumiał i pluskałdokoła.Nie mówili nic, oglądali się tylko wciąż to za siebie, to na boki.Po półgodzinie odezwał się Pippin: Mam nadzieję, że nie zboczyliśmy zanadto na południe i nie idziemywzdłuż lasu.Pas drzew nie jest zbyt szeroki, o ile mi wiadomo, mierzy w naj-szerszym miejscu zaledwie milę, powinni byśmy już wyjść na otwarty teren
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|