[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyskakuję do góry.Robię pętlę w powietrzu, czując u nasady skrzydeł pełnię wiatru.Spoglądam w dół: podwórze staje się coraz mniejsze.Zataczam koło i ląduję na okapie dachu.Świat jest jednocześnie większy i mniejszy, niż był.Większy, bo widzę szerzej, a mniejszy, bo patrzę na niego z góry i wiem, że jest mój, bardziej niż kiedykolwiek przedtem.Z dachu wzlatuję niemal pionowo; lecę tak prosto w górę, jak tylko potrafię, nie kierując się donikąd, po prostu czując niebo.Potem składam skrzydła i opadam bezwładnie w dół, aż pióra furkoczą na wietrze.Rozpościeram skrzydła, łapię równowagę i znów strzelam prosto w górę, zamieram w powietrzu, zataczam długi, wytrzymany łuk.Patrzę w dół.Pod sobą widzę podwórze, całe, w jednym kawałku.Mogę je ogarnąć wzrokiem, nie obracając głowy.Widzę całe boisko baseballowe i dalej, wzdłuż Church Lane, aż do cmentarza.Znajduję się dokładnie nad drzewem w rogu naszego podwórka.Sfruwam w dół małymi kółkami, rozglądając się za gałęzią do lądowania.Upatruję sobie jedną taką, która ledwo, ledwo zachodzi na stronę podwórza, na samym czubku drzewa.Ląduję i otrząsam piórka.Czuję się jedną całością.Czuję się sobą aż po najdalsze koniuszki samego siebie.Patrzę w stronę awiarium.Perta właśnie wychodzi z klatki, staje na platformie do lądowania.Na dachu awiarium widzę dwóch swoich synów i jedną córkę.Korci mnie zawołać piip, żeby wiedzieli, gdzie jestem, ale w końcu postanawiam zaśpiewać.Rozpoczynam pieśń w świetle słońca, a mój śpiew niesie się w błękitną przestrzeń.Mam uczucie oddalania się w niebo z każdym kolejnym tonem.Czuję, że jestem częścią wszystkiego, czego dotyczy moja pieśń.Kiedy tak śpiewam, Perta przyfruwa i siada obok mnie na gałęzi.Czuje to, co ja czuję, i prosi, bym ją nakarmił.Karmię ją, jeszcze chwilę śpiewam, potem znów ją karmię.Wzlatuję ponad nią i w nią.To więcej niż kiedykolwiek przedtem.Odskakuję i zataczam nad Perta małe kółka.Śpiewam w locie.Zapominam, że jestem Ptaśkiem: jestem prawdziwym ptakiem i to nie jest sen.Fruwam przez całą noc.Mogę odwiedzać wszystkie miejsca, gdzie bywają za dnia moje ptaki.Chciałbym też pofrunąć dalej, na przykład nad zbiornik gazowy albo do sadzawki przy młynie, a może tam, gdzie mieliśmy gołębnik na drzewie — ale nie mogę.Za dnia bez przerwy myślę o lataniu.Jest ono we śnie czymś tak realnym, że czynności, które wykonuję w ciągu dnia, stają się coraz mniej wiarygodne.Pora połączyć ptaki w pary na nowy rok.Czyszczę i remontuję wszystkie klatki.Już dawno wybrałem pary rozrodcze i od jakiegoś czasu podaję im papkę z jajka oraz mlecz, aby były w jak najlepszej formie na sezon godowy.Kiedy już porozmieszczam pary w klatkach, usunę podłogę, która dzieli dużą klatkę na dwie części, i będę miał całość dla swojej rodziny.Na początku kwietnia pary wędrują do klatek.We śnie tej nocy lecimy z Pertą najdalej, jak wolno nam latać.Ścigamy się na przemian w powietrzu, a czasem przelatując bardzo blisko siebie, muskamy się skrzydełkami.Kusi mnie, żeby obrócić się w powietrzu, tak jak to robią koziołkując gołębie, ale kanarek tej sztuki nie potrafi.Perta mówi, że nie chce budować gniazda w awiarium: chce je założyć na drzewie.Wszystko to sen, a więc i to sam wymyśliłem, a jednak we śnie przeżywam wielkie zdumienie.Jeśli Perta ze snu założy gniazdo na drzewie, to czy będzie tam ono również za dnia?Na drugi dzień mam mnóstwo roboty z karmieniem i pojeniem ptaków w klatkach rodzinnych.Obserwuję przy okazji, jak przebiegają gody.Ponad połowa par miała już wspólne gniazda, więc pewnie nie będą długo czekać.Otworzyłem już drzwiczki dla swojej fruwającej rodziny, która teraz lata swobodnie po okolicy.Uporawszy się z reproduktorami, zanim pójdę na obiad, przywołuję je gwizdem do klatki.Nadlatują wszystkie oprócz Perty.Treningi z Pertą zacząłem później niż z młodymi, więc gwiżdżę jeszcze raz.Perta przyfruwa na deszczułkę przy otworze i wskakuje mi na palec, kiedy jej go podsuwam.Trzyma coś w dziobku: to źdźbło zeschłej trawy.Tej nocy przeczesujemy z Pertą całe drzewo w poszukiwaniu takiego styku gałęzi, gdzie można by zbudować gniazdo.Przez chwilę rozważam pomysł wspięcia się na drzewo za dnia i założenia w tym właśnie miejscu stelażu pod gniazdko, ale w końcu z tego rezygnuję.Następnego popołudnia Perta nie przylatuje, gdy ją wołam.Wiem, że gdzieś tam wije sobie gniazdo.To kolejne zdarzenie, które najpierw miało miejsce we śnie, a teraz toczy się na jawie.Z nadzieją, że jakoś to będzie, stawiam pokarm i wodę na dachu awiarium, gdzie Percie nie zagrażają koty.Perta i ja poświęcamy budowie gniazda wiele godzin.Gniazdko bez sitka i kłaczków bawełny jest znacznie twardsze.Zewsząd znosimy kępki suchej trawy i patyczki.W garażu stoi stary wyplatany fotel; ojciec zrobił go, jeszcze zanim się urodziłem.Wyciągamy z niego całe witki i strzępimy je, by uzyskać materiał na oblamowanie gniazda.Gniazdo ma piękną konstrukcję.Robię tylko to, co każe mi Perta, u której bardzo uwrażliwiły się instynkty naturalne.Kończymy na dwa dni przed złożeniem pierwszego jajka.Gniazdko jest fantastyczne.Podfruwam na coraz to inną gałąź, żeby się na nie napatrzyć z góry.Miejsca, które wybraliśmy, nie widać ani z powietrza, ani z ziemi.Jastrzębiowi albo kotu do głowy nawet nie przyjdzie, że tam jest gniazdo.Perta składa swoje regularne cztery jajeczka i jest bardzo szczęśliwa.Wyśpiewuję do niej z różnych stron drzewa i żeby ją nakarmić, fruwam po ziarno i wodę na dach awiarium.Za dnia natychmiast odnajduję miejsce, gdzie Perta uwiła gniazdo.Dokładnie tam, gdzie my we śnie umieściliśmy nasze.Tym razem jajka Perty mają szansę być płodne, jeśli zapłodnił je któryś z jej młodych ubiegłorocznych samców.Mam wielką nadzieję, że okażą się pełne.Kilkoro innych fruwaczy też bierze się do budowania gniazd.Większość buduje w bezpiecznym zaciszu dużej klatki, zupełnie jak gołębie.Tylko jedna samiczka wije gniazdo jak Perta na wolnym powietrzu.To ta mała żółciutka, którą pierwszą wyniosłem na zewnątrz.Wije na drzewie ocieniającym dach naszego domu.Trochę mnie to niepokoi z uwagi na koty.Nie wiem, czy powinienem podjąć próbę przeniesienia gniazda, czy też nie.W końcu postanawiam zostawić tak, jak jest, w nadziei, że wszystko będzie dobrze.Muszę się nauczyć żyć ze sobą takim, jakim jestem.Szkopuł tylko w tym, że są we mnie całe wielkie obszary, których nie znam.Przez całe życie pracowałem nad obrazem samego siebie, tak jak pokazują pracę nad własnym ciałem w “Sile i Zdrowiu".Tylko że ja nie budowałem od środka: budowałem od zewnątrz, tworzyłem wokół siebie warstwę ochronną.A teraz wielki płat tej szaleńczej konstrukcji został wyrwany.Muszę zacząć od nowa, zaglądając do środka, żeby stwierdzić, co tam naprawdę jest.Nie wiem, czy temu podołam.Skończy się pewnie na tym, że poskładam jakoś do kupy dawnego Ala, bez paru brakujących części, a szpary jakoś tam się zaklajstruje.Muszę nauczyć się żyć z lękiem.Lęk jest wbudowany w człowieka i nie ma sensu z nim walczyć.Bez lęku bylibyśmy zwierzętami sukcesu.Lęku nie należy się wstydzić.Jest równie naturalny i konieczny jak zabawa albo ból.Muszę nauczyć się z tym żyć.We śnie ze wszystkich czterech jaj Perty wykluwają się pisklęta.Trzy są ciemne, a jedno żółte.Perta mówi, że żółte jest samiczką, a ciemne to samce.Ja nadal nie rozróżniam — chyba jednak nie nadaję się na ptaka.Na jawie, w koronie drzewa, wykluwają się z jaj dzieci Perty [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl