[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie wiedział jeszcze, co.Był tu ten człowiek z Wywiadu Wojskowego.“Może on mógłby pomóc” - po­myślał Rubenstein.Paul wtulił się w płótno namiotu.Usłyszał hałas, war­kot silnika.Spojrzał na prawo - zbliżał się amerykański jeep wojskowy, w środku jechało trzech Kubańczyków.Deszcz zaczął teraz lać strumieniami, zerwał się porywi­sty wiatr.Rubenstein poprawił okulary, odgarnął z czoła czarne, rzednące włosy.Pociągnął rączkę zamka Schmeissera, ładując go.Paul Rubenstein podniósł się na nogi, stając prawie na wprost jeepa, którego reflektory rzucały światło tuż na le­wo od niego.Wydobywając z płuc całą moc, młody człowiek krzyknął:- Żreć ołów, sukinsyny! - I pociągnął za spust Schmeissera.- Kontrolowanie cyngla! - zawołał, powtarzając wie­czne ostrzeżenie Rourke’a, aby przyciskać i popuszczać spust, utrzymując serie po trzy pociski z trzydziestu sztuk w magazynku.Kierowca jeepa upadł na kierownicę, czło­wiek obok poszedł w jego ślady, a trzeci, siedzący z tyłu, wyciągnął pistolet.Paul nacisnął ponownie spust Schmeissera, pakując trzy kule w pierś mężczyzny.Kubańczyk runął w tył, staczając się w błoto.Rubenstein biegł obok samochodu, który pędził teraz prosto na jeden z namiotów.Paul skoczył od przodu, stawiając lewą nogę w samo­chodzie i jednocześnie ręką odpychając martwego Kubańczyka zza kierownicy.Wyhamował ostro, zauważając po raz pierwszy, że nad obozem snuje się szare światło.Świtało.Przeturlał ciało pasażera, a następnie kierowcy przez prawą burtę wozu, zwracając pojazd w przeciwną stronę.Z namiotów wy­chodzili ludzie.Gdy ślizgiem obrócił jeepa wokół, dusząc hamulec i szarpiąc się z wrzuceniem pierwszego biegu, spostrzegł biegnących ku niemu z odległego końca obozu wartowników.Zacisnął zęby i dodał gazu, ruszając naprzód.Chlapała nań woda z kałuż, gdy pędził przez błoto.Niektórzy więźniowie rzucili się w stronę nadbiegających Kubańczyków.- Nie! - ryknął Rubenstein widząc, jak seria karabinu maszynowego kosi kobiety i starców.Paul odpiął lewą ręką magazynek Schmeissera, by za­stąpić go nowym.Zbił przednią szybę.Oparł stalowoczarny karabin na desce rozdzielczej i otworzył ogień.Z blaszanych baraków wypadały tuziny - tak mu się zdawało - strażników uzbrojonych w karabiny maszyno­we lub pistolety.Byli na wpół ubrani, krzyczeli i strzelali do niego.Rubenstein nie przerywał ognia.Spojrzał w le­wo - obok jeepa biegł Kubańczyk, wyciągając ręce, by go pochwycić.Paul podparł kierownicę kolanem i wyciągnąwszy zza pasa nożyce do drutu, cisnął stalowe narzędzie za siebie, po czym obejrzał się.Żołnierz upadł, nożyce utkwiły w jego piersi.Z uśmiechem Rubenstein wcisnął sprzęgło i zmienił bieg.Jeep przemykał obok namiotów, baraków, mijał wściekłych, wrzeszczących strażników.Rubenstein posłał następną serię ze Schmeissera, trafia­jąc mężczyznę wyglądającego na oficera.Paul miał na­dzieję, że to komendant obozu.Schmeisser był pusty, więc cisnąwszy go na siedzenie obok, chwycił wysłużonego browninga.Odciągnął bez­piecznik i wypalił w twarz kubańskiego żołnierza, który rzucił się na maskę samochodu.Żołnierz spadł; ozwał się wrzask, kiedy jeep podsko­czył na nierówności.Rubenstein nie dbał o to, co to było.Z plującym ogniem browningiem w prawej ręce, lewą szarpnął kierownicę, wprowadzając pojazd w ostry zakręt i dodał gazu.Ręką z pistoletem przełożył dźwignię biegów na “trójkę”.Ryk silnika wzmógł się tak bardzo, że Paul ledwie słyszał krzyki żołnierzy.Sto jardów z przodu była brama, a do niego biegło dwóch Kubańczyków.Rubenstein wyciągnął w prostej rę­ce browninga i strzelił dwukrotnie - bliższy mężczyzna podniósł dłonie do twarzy i upadł.Drugi wskoczył do je­epa, wyciągając ręce do gardła Paula.Rubenstein próbo­wał otworzyć ogień, ale człowiek mu przeszkadzał, a jego dłonie zaciskały się na szyi, gdy tymczasem samochód wymykał się spod kontroli.Paul upuścił browninga i chwycił Kubańczyka za twarz, a wepchnąwszy mu palce do ust, za lewy policzek, szarp­nął z całej siły.Twarz mężczyzny rozpękła się po prawej stronie, palce rozluźniły się na szyi Rubensteina, który znowu sięgał po pistolet.Nacisnął spust i lufa chlusnęła ogniem w pierś żołnierza; wrzask z rozerwanej twarzy zabrzmiał mu głoś­no w uszach, gdy raniony zwalił się w błoto.Rubenstein skręcił kierownicą w prawo, waląc lewym błotnikiem w stosy jakichś skrzyń, które runęły na ziemię.Ściskając w dłoni broń, skręcił jeszcze ostrzej w prawo.Do głównej bramy miał nie więcej niż pięćdziesiąt jar­dów.Stało tam z tuzin strażników, ziejąc ku niemu og­niem z karabinów.Paul wcisnął pistolet za pasek spodni i sięgnął na sie­dzenie po Schmeissera.Przytrzymując nogą kierownicę, wymienił magazynek.Pociągnął dźwignię zamka i opie­rając lufę na masce, wrócił lewą ręką do kierownicy.Nie strzelał.Odległość od bramy skurczyła się do dwudziestu pięciu jardów.Przypomniał sobie, co Rourke mówił mu o pra­ktycznym zasięgu siły rażenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl