[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Liście przewalały się po trawniku przed szpitalem.Jednak odgłos dzwonu nie dochodził z zewnątrz.Raczej zza jej pleców.Wypuściła z rąk zasłonę i odwróciła się.Kiedy spojrzała na pokój, lampka nocna przy łóżku zamigotała niczym żywy ogień.Instynktownie sięgnęła po kostkę.Fragmenty jej i te dziwne znaki musiały mieć z sobą coś wspólnego.Kiedy dotknęła kawałków kostki, światło całkiem zgasło.Nie znalazła się jednak w ciemnościach.Nie była też sama.Na końcu łóżka coś fosforyzowało.Dostrzegła jakąś postać.Ciało, które przekroczyło jej wyobrażenie - haki, blizny.Kiedy postać przemówiła, nie miała bynajmniej głosu przepełnionego bólem.- To się nazywa Konfiguracja Lemarchanda powiedziała postać, wskazując na kostkę.Kirsty spojrzała.Kawałki kostki nie leżały już na jej dłoni, ale unosiły się kilkanaście centymetrów ponad nią.W cudowny sposób kostka składała się sama, bez niczyjej pomocy.Kawałki wsuwały się na swoje miejsce po kolei i wreszcie cała konstrukcja znów była całością.Na wypolerowanych płaszczyznach dziewczyna dostrzegała pokrzywione odbicia twarzy duchów poskręcanych przez zawiść albo nierówność ścian kostki.Przybysz znów zaczął mówić:- Kostka jest przeznaczona do rozłupywania powierzchni rzeczywistości - powiedział.-Jest to rodzaj inwokacji, za pomocą której można powiadomić o czymś Cenobitów.- Kogo?- Ty to zrobiłaś nieświadomie - powiedział gość.- Prawda?- Tak.- To już miało miejsce wcześniej - odpowiedział.- Ale jest na to sposób.Nie można zamknąć Schizmy, aż nie weźmiemy tego, co do nas należy.- To chyba jakaś pomyłka.- Nie próbuj walczyć.Nie masz na to wpływu.Musisz mi teraz towarzyszyć.Potrząsnęła głową.Miała już dość koszmarów na całe życie.- Nie pójdę z tobą, do cholery, nie pójdę.Kiedy to mówiła, do pokoju weszła pielęgniarka, której nie rozpoznała - pewnie z nocnej zmiany.- Czy pani mnie wzywała? - zapytała.Kirsty spojrzała na Cenobitę, a potem znowu na pielęgniarkę.Stali może w odległości jednego metra od siebie.- Ona mnie nie widzi - powiedziała postać.- Ani nie słyszy.Ja należę do ciebie, Kirsty.A ty do mnie.- Nie - powiedziała.- Czy jest pani pewna, że nic nie potrzebuje? - zapytała pielęgniarka.- Wydawało mi się, że słyszałam.Kirsty potrząsnęła przecząco głową.To były przywidzenia, tylko przywidzenia.- Proszę iść do łóżka - powiedziała pielęgniarka.- Przeziębi się pani.Będę tu za pięć minut.- I wyszła.Cenobita zaśmiał się.ROZDZIAŁ JEDENASTYRory stał w sieni i patrzył na Julię.Swoją Julię.Kobietę, której kiedyś poprzysiągł wierność i miłość aż do śmierci.Zdawało mu się wówczas, że nie będzie zbyt trudno dotrzymać danego słowa.Odkąd pamiętał, zawsze idealizował ją.Śnił o niej po nocach, a w ciągu dnia pisywał miłosne poezje.Ale wszystko się zmieniło.Z czasem najwięcej bólu przynosiły mu te częste drobne zmiany.Ostatnio zdarzało mu się wręcz, że wolałby śmierć pod kopytami dzikich koni niż gryzące go podejrzenie, że dawno już utracił radość życia.Nie mógł wręcz uwierzyć, że kiedyś wszystko szło tak doskonale, kiedy teraz tak stał i patrzył na nią.Teraz wszystko spowite było cieniem wątpliwości.Tonęło w brudzie.Był zadowolony tylko z jednej rzeczy: wyglądała na zmartwioną.Może znaczyło to, że w powietrzu wisi jej spowiedź wobec niego.Może zechce wyrzucić wreszcie z siebie swe tajemnice, a on będzie mógł jej wszystko wybaczyć.- Wyglądasz na zasmuconą - powiedział.Wahała się przez moment, a potem powiedziała:- To bardzo trudne, Rory.- Co?Wyglądała tak, jakby nawet nie miała siły zacząć.- Co? - powtórzył.Mam ci tyle do powiedzenia.Zauważył, że tak mocno ściska poręcz schodów, aż palce zbladły jej całkowicie.- Słucham cię - zaofiarował się.Był gotów znów ją pokochać, jeśli tylko uczciwie powie mu, o co chodzi.- Powiedz mi.- Myślę, że lepiej.lepiej jak ci pokażę - powiedziała.Wzięła go za rękę i zaprowadziła po schodach na piętro.* * *Wiatr przewalający się po ulicach nie był zbyt ciepły, jeśliby sądzić po tym, jak piesi podnosili kołnierze i chylili głowy.Ale Kirsty nie czuła chłodu.Czyżby to jej niewidoczny towarzysz nie dopuszczał zimna do niej, ogrzewając ją ciepłem ognia, w którym Pradawni palili grzeszników? A może była po prostu zbyt przerażona, by czuć chłód?Ale ona wcale nie czuła strachu.To, co wywracało jej wnętrzności, było znacznie bardziej przejmujące.Otwarła drzwi - te same, które otwarł brat Rory'ego.I teraz szła ramię w ramię z demonami.A u kresu swej wędrówki zasmakuje zemsty.Odnajdzie tego, który ją zranił i przeraził.Sprawi, że poczuje się bezradny tak jak ona wówczas dzięki niemu.Chciała patrzeć, jak będzie się wił w mękach.Wręcz będzie się cieszyła z tego widoku.Doświadczenie bólu nauczyło ją sadyzmu.Szła przez Lodovico Street i rozglądała się za jakimś znakiem Cenobity, ale niczego nie spostrzegła.Mimo to zbliżyła się do domu.Nie miała żadnego gotowego planu: było zbyt wiele spraw, których nie mogłaby przewidzieć.Po pierwsze, będzie tam Julia.Kirsty nie miała pojęcia, do jakiego stopnia ona była w to wmieszana.Chyba nie była niewiniątkiem.Ale być może działała pod przymusem? Najbliższe minuty być może dadzą jej odpowiedź.Zadzwoniła do drzwi i czekała.Drzwi otworzyła Julia.W ręku trzymała długą, białą koronkę.- Kirsty - powiedziała, wcale nie zmieszana jej widokiem.- Jest już późno.- Gdzie jest Rory? - zaczęła Kirsty.Nie takie miały być jej pierwsze słowa, ale jakoś tak już wyszło.- Jest tutaj - odpowiedziała Julia spokojnie, jakby chciała uspokoić rozeźlone dziecko.- Czy coś się stało?- Chciałabym się z nim zobaczyć - odpowiedziała Kirsty.- Z Rory'm?- Tak.Przekroczyła próg bez czekania na zachętę.Julia nie sprzeciwiła się i tylko zamknęła za nią drzwi.Teraz Kirsty poczuła chłód.Stała w sieni i drżała.- Wyglądasz okropnie.- powiedziała wprost Julia.- Byłam tu tamtego popołudnia - wyrzuciła z siebie.- Widziałam, co się stało.Widziałam!- A co tu było takiego do oglądania? - padło pytanie.Wyraz twarzy Julii nie zmienił się.- Dobrze wiesz.- Ale naprawdę nie wiem, o co ci chodzi.- Chcę rozmawiać z Rory'm.- Oczywiście - odpowiedziała Julia.- Ale ostrożnie.Nie czuje się najlepiej.Poprowadziła Kirsty przez jadalnię.Rory siedział przy stole.Dłońmi ściskał szklankę z alkoholem.Obok stała butelka.Na przystawionym obok krześle zawieszona była ślubna suknia Julii.Jej widok przypomniał Kirsty koronkę w ręku Julii.Rory wyglądał bardzo źle.Na twarzy i na włosach miał zaschniętą krew.Uśmiechnął się do niej ciepło, ale z wyraźnym zmęczeniem.- Co się stało?.- zapytała.- Teraz już wszystko jest w porządku, Kirsty - powiedział.Głos z ledwością można było nazwać szeptem.- Julia powiedziała mi wszystko.ale teraz już jest w porządku.- Nie - powiedziała, przekonana, że Rory nie może znać całej prawdy.- Przyszłaś tu wczoraj po południu.- Tak jest.- Trochę niefortunnie.- Przecież ty.ty mnie sam prosiłeś.Spojrzała na stojącą w drzwiach Julię i potem przeniosła wzrok na Rory'ego:- Zrobiłam to, o co mnie prosiłeś.- Tak.Ja wiem.Wiem.Przykro mi teraz, że przeze mnie wpakowałaś się w te obrzydlistwa.- Czy wiesz, co zrobił twój brat? - zapytała.- Czy wiesz, kogo wezwał?- Wiem dość dużo - odpowiedział Rory.-Ważniejsze jest to, że już po wszystkim.- Co chcesz przez to powiedzieć?- Cokolwiek tobie zrobił, ja to naprawię.- Co masz na myśli mówiąc, że już po wszystkim?- Kirsty! On nie żyje!(„.dostarcz go żywego, a może nie rozedrzemy ci duszy”.)- Nie żyje?- Zniszczyliśmy go.Ja i Julia.Nie było to zbyt trudne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|