[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pamiętałam, co Eliot mówił o powodach zainteresowania Webera moją osobą.Uważał, że „zaczarowałam go” w dniu naszego spotkania.- Tak, wiem, o czym mówisz.Kontynuuj.Witaj na Rondui.- Rondua! Właśnie tak.Tak to się nazywa, prawda? Gadaliśmy bez przerwy przez trzy godziny.Bez wahaniaopowiedziałam mu o wszystkim: o aborcji, o początku moich snów, o Pepsi, o poszukiwaniu Kości, o Mieście Zmarłych.Tymczasem zgłodnieliśmy i zamówiliśmy dwa duże lunche.Potem, koło piątej, restauracja zaczęła się zapełniać koktaj­lowym tłumem.Zadzwoniłam do Eliota i powiedziałam, że potrzebuję jeszcze godziny.Odrzekł, że nie ma problemu, ale chciał wiedzieć, co się dzieje.- Weber też śni o Rondui.Od czasu jak walnęłam go w pierś.- Jasna cholera!- Aha.Chyba miałeś rację, Eliot.Do zobaczenia.Wszystko ci potem opowiem.- Dobrze, już się nie mogę doczekać.Tylko nie uderz nikogo po drodze do domu, co?Weber bywał na Rondui w takich miejscach i spotkał takie istoty, jakich ja nie poznałam: krokodyle awanturujące się przy szachach, Piekielną Chmurę, nocny targ starych lamp w Harry.Był w jaskiniach Lema i w Biurze Ogrodnika na Górze.Jednym z przewodników był żuraw o imieniu A Sport i jakiś Rozrywka.Później Weberowi towarzyszył tylko głos zwany Solaris.Żadne z nas nie umiało odgadnąć, dlaczego przebywał w innych zakątkach kraju, ale zgodziliśmy się, że nie miało sensu doszukiwać się w tym wszystkim jakiejś logiki.Po co więc próbować?Z lekkim wahaniem przedstawiłam mu koncepcję Eliota wyjaśniającą, jak to zaczarowałam go w dniu naszego spo-tkania.Uśmiechnął się i wziął zimną frytkę z mojego talerza.- Czemu nie, Cullen? To równie zwariowane jak wszystko, o czym mówiliśmy.Wziął następną frytkę.Był teraz cichy i częściej się uśmie-chał, zwłaszcza gdy mówiliśmy o naszych różnorakich do-wiadczeniach na Rondui.Zamiast zjeść ziemniaka, wycelował go we mnie i znowu zaczął mówić:- Wiesz, to nie byłoby takie złe, gdyby te cholerne sny nie były tak przerażające i denerwujące.Czy spotkałaś już Jacka- Jakiego Jacka?- Jacka Chili.O matko, nie chciałabyś go poznać, przenig-dy.Popatrz, zjedliśmy lunch i musimy teraz jakoś rozwiązaćtę sprawę.Nie chcę dalej o tym śnić, Cullen, niezależnie od tego, co jest przyczyną.Nie chcę nawet za bardzo wiedzieć, skąd do diabła się biorą te sny.Dotknęłaś mnie, uderzyłaś tym fioleto­wym światłem i bumm! Żyję na Rondui.Dobrze, mogę się z tym pogodzić, to czary jak diabli, ale akceptuję je.Teraz chcę tylko jednego - wydostać się stamtąd, to wszystko.Ostatniej nocy śnili mi się dwaj faceci odstrzeliwujący sobie głowy.Piękna praca kamery, dobre zbliżenia tych wszystkich porozrzuca­nych dookoła flaków.A zresztą! Nie mogę już tego wszystkiego znieść.- Odłożył ziemniaka i rozgniótł go swoim widelcem.- Co mam robić, Cullen? Co ty możesz zrobić?- Myślę, że wiem, jak to załatwić.- Wiesz? Mówisz poważnie? Jak?Opowiedziałam mu historię spotkania z maszynami na równinach.Powiedziałam o słowie, którego użyłam, by wydo­stać nas z tamtej pułapki, i o tym, jak we śnie dowiedziałam się, że mogę go użyć gdzieś jeszcze raz i wykorzystać jego magię.Czy jednak tę magię można było przenieść do restauracji w centrum Nowego Jorku, to inna sprawa.- Możesz spróbować, prawda? Powiedz to słowo i zoba­czymy, co się stanie.Chryste, idę na wszystko, Cullen! Na wszystko, byle tylko wyciągnąć to z mojej głowy.Zrób to!Pochyliłam się nad stołem i przykładając dłoń do jego czoła powiedziałam:- Koukounaries.Zamknął oczy i położył swoją dłoń na mojej.- Powiedz to jeszcze raz.Zrobiłam to, ale bałam się mu powiedzieć, że nie poczułam żadnego dreszczu ani mrowienia magicznej mocy, jak to było w dniu, kiedy obroniło mnie fioletowe światło.Drogo Pani James,wszystkiego najlepszego w dniu urodzin! Jakiś czas temu napisałem do pana Jamesa z pytaniem o datę Pani urodzin.Szczęśliwie dowiedziałem się na czas.Wiem, że ta pocztówka jest trochę głupia, ale musiałem poprosić jednego z lekarzy, żeby ją kupił, i to jest jego gust.Powinienem się zorientować, patrząc na jego krawaty, że to nie tego człowieka należy prosić! Ha! Ha! Mimo to sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam Pani James!Bardzo szczerze oddany Alvin WilliamsPo raz pierwszy od naszego przybycia na Ronduę zobaczy­liśmy ocean.Był różowy, a załamujące się fale okrywała żółta piana.To nie były przyjemne kolory - sny dzieciństwa przekręcone na opak.Pepsi stał przy naszej „łodzi” - odwróconym do góry no­gami, roześmianym, miękkim kapeluszu o rozmiarach staro­dawnej wanny.Nad wodą było zimno, nawet mój cień odczuwa} chłód.Od czasu wizyty w Kempinski, Ofir Zik i naszej bitwy z tańczącym Upałem minęły już długie tygodnie.Felina, urato­wana wtedy przez Pepsi, umarła cicho pewnej nocy, niedługo po tamtych wydarzeniach.Pan Trący i Martio wyczuli to od razu i przez całą noc stali po obu stronach jej ciała.Dopiero rankiem gigantyczny pies obudził nas, wyjąc tak pięknie i smutno, że brzmiało to, jakby ktoś wygrywał pełne nuty na antycznej wiolonczeli.Nie musieliśmy grzebać jej ciała, ponieważ zniknęło, gdy tylko Pepsi ułożył trzy Kości na jej głowie, sercu i lewej, tylnej łapie.Po paru minutach już tylko Kości leżały na ziemi, w miejscu, gdzie usnęła po raz ostatni.Martio powiedział, że wiatry zaniosą pieśń psa rodzinie wilczycy i pod koniec dnia jej bliscy dowiedzą się, że odeszła.Nasza czwórka dalej wędrowała ku morzu i każdego dnia tęskniliśmy za jej przemiłym towarzystwem.Przez mój umysł, niczym jakiś komunikat z głębszych warstw mojej osobowości, ciągle przelatywała myśl: „Nie ma spokoju, jest tylko od­poczynek”.Nie miałam pojęcia, co to znaczy.Ofir Zik najwyraźniej było Miastem Zmarłych dla żyjących tu istot ludzkich, ale gdzie odchodzili po śmierci inni mieszkań­cy Rondui? Co ciekawe, ta myśl przypomniała mi coś, o czym myślałam jako mała dziewczynka, a potem całkowicie zapo­mniałam.Jeśli istnieje życie na innych planetach, i całkowicie różni się od życia na Ziemi, to gdzie idą po swej śmierci tamte istoty?A może niebo było jak „Królestwo Pokoju” Edwarda Hicksa i Ziemianie jadali tam wspólnie z bystrookimi Marsjanami, a Ronduańczycy żyli w zgodzie z groźnymi stworzeniami z Alfy Centauri?Było dużo czasu na przemyślenie tych spraw, ponieważ mieliśmy przed sobą długą drogę, teraz już wyłącznie na piechotę.Ziemia i rzeczy, które widzieliśmy, były równie jakdotąd dziwaczne - Jackie Grzywacz w Kąpielisku Rozmów, cyrk, w którym grały wspomnienia - ale śmierć Feliny stworzyła w nas pustkę i zobojętnieliśmy na cuda.Pewnego dnia o zmierzchu widzieliśmy samotnego, ciem­nego konia galopującego po szynach prosto pod nadjeżdżający pociąg.W ostatnim momencie koń wdzięcznie uniósł się w po­wietrze i pofrunął.Żadne z nas się nie odezwało.Lud Pętlarzy przeprowadził nas przez Jaskinie Lema, a drew­niane myszy, o których śpiewałam tyle miesięcy temu, wiodły nas uważnie Mostem Sztuki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl