[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kryło się za nimrozlegle zagłębienie terenu z pasem jodeł i sosen o grubych, ciężkichgałęziach - jedna z niewielu osłon, dostępnych zimą na wrzosowisku.409 Daniel powinien przejeżdżać niedaleko północnego krańca pasadrzew.Alex dotarł do celu akurat z takim zapasem czasu, że mógł zapanowaćnad nerwami i uspokoić kasztana.Odetchnąwszy głęboko, przybrał natwarz radosny wyraz powitania.Zza drzew wyłonił się Daniel.Alex zawołał do niego i pomachał.Zobaczywszy go, Daniel uśmiechnął się, pewny siebie, i skierował kuniemu konia.Alex czekał, na zewnątrz całkowicie spokojny.Daniel zwolnił,zbliżając się, aż wreszcie zatrzymał deresza obok kasztana; kolanemocierał się o kolano Aleksa.- Mam go - rzekł z uśmiechem.- Wiem.- Alex również się uśmiechnął, władczo wyciągając rękę.-Poznaję po twojej minie.Daniel się roześmiał.Wyjął zza pazuchy list i położył na dłoni Aleksa.Ten rozpostarł go i sprawdził.- Kopia, jak dwa pozostałe - stwierdził.- Co oznacza, że musimy przechwycić jeszcze tylko jeden.Oryginał,ani chybi wieziony przez Carstairsa.- W rzeczy samej.- Alex złożył list, wsunął do kieszeni i zpromiennym uśmiechem spojrzał na Daniela.- Doskonale.Dłonią w eleganckiej rękawiczce ujął Daniela za kark i przyciągnął dosiebie.Pocałował go.Z miłością, długo.Delikatnie ugryzł go w wargę, kiedy ostrze wślizgiwało się międzyżebra, mierząc w serce.Alex cofnął się, puścił Daniela, zostawiając sztylet w jego piersi.Zajrzał w jedwabiście brązowe oczy, zasnuwające się już mgłą.Obserwował, jak śmierć bierze Daniela we władanie.410 Na widok szoku i niedowierzania na twarzy Daniela nawet Aleksaukłuło sumienie.- Widziano cię.Zcigają cię, nie słyszysz? Nie mogłem dopuścić.Daniel runął naprzód, na końską szyję.Deresz poruszył się nerwowo.Twarz Aleksa stężała.Upchnął w swej sakwie kapelusz Daniela -wewnątrz było wyszyte jego nazwisko - chwycił wodze kasztana, poczym się zawahał.Zwlekał.Dłonią w rękawiczce po raz ostatni łagodnie zmierzwił włosy Daniela.Zacisnął usta, przybierając na twarz maskę spokoju, cofnął się imocno uderzył deresza w zad.Koń skoczył przed siebie.Kiedy zorientował się, że dzwiganietypowy ciężar, a przy tym nikt go dłużej nie kontroluje, pogalopowałna południe.Alex krótko odetchnął.Skupił się, nasłuchując tętentu kopytścigających Daniela koni.Zbliżały się do wzniesienia na zachód od tegomiejsca.Wiedziony impulsem, Alex skierował kasztana na północ, tak byprzeciąć drogę nadciągającym jezdzcom.Oddalił się na jakieś pięćdziesiąt metrów od pasa drzew, kiedy grupakoni dotarła na szczyt wzniesienia i zwolniła.Alex jechał niespiesznie, na pozór całkowicie spokojny.Słyszał głosy dżokejów, kiedy krążyli po wzniesieniu, rozglądając sięza swą zwierzyną.Przy odrobinie szczęścia pas drzew jeszcze przezpewien czas będzie zasłaniał deresza przed ich wzrokiem.Pózniej do chóru głosów dołączył kolejny, niższy, bardziejautorytatywny.411 Upłynęło kilka chwil, nim Demon przyjął do wiadomości informację,którą przekazywali mu jego ludzie.Rzeczywiście, Dżentelmen i jegojezdziec zniknęli.Inny jezdziec, okutany w zimową pelerynę, w naciągniętym nisko naczoło eleganckim kapeluszu, z twarzą osłoniętą od wiatru przez ciepłyszal, kłusował na dużym kasztanie nieco na północ od Demona i jegoludzi.Jeśli złodziej tędy jechał.- Przepraszam! - zawołał Demon, unosząc rękę w geściepozdrowienia.Nieznajomy obejrzał się, wstrzymał konia i również uniósł dłoń naznak, że usłyszał.- Przejeżdżał może tędy na dereszu ciemnowłosy, opalony mężczyznaw czarnym płaszczu i kapeluszu?Nieznajomy zawahał się, po czym wskazał na północny wschód,bardziej wschód niż północ.Znajdowało się tam kolejne wzniesienie,które mogło tymczasowo przesłaniać jezdzca.- Dziękuję! - Demon zawrócił Flynna we wskazanym kierunku ipopędził w dól wzniesienia, wiodąc za sobą dżokejów.Nieznajomy obserwował ich przez chwilę, a potem niespiesznie ruszyłdalej.Alex jechał spokojnie, nasłuchując, dopóki tętent kopyt nie zamarł woddali.Wkrótce znów otaczała go cisza rozległych pustkowi.Rad ją powitał.Doznał nieoczekiwanego szoku, w jego głowie powstała dziwnapustka, nie trwało to jednak długo.Ostatecznie, przetrwają najsilniejsi.412 Po krótkim zastanowieniu Alex uformował plan.Będzie jechał napółnoc na tyle długo, by na dobre wydostać się z obszaru poszukiwań.Potem zatoczy koło, na moment zatrzyma się w Bury, aby powiadomićstacjonujących tam ludzi, i ruszy do nowego domu - nowej kwaterygłównej kultu, którą M'wallah i Creigthon wyszukali w międzyczasie.Teraz, po śmierci swego pana, Creighton mógł się okazać problemem,niemniej M'wallah i przyboczni Aleksa wyśmienicie radzili sobie z tegotypu sprawami.Zajmą się Creightonem.Wolno wstawał dzień.Alex samotnie kłusował przed siebie.Niedługo po wschodzie słońca Demon wreszcie wstrzymał konia.Dotarli do połaci wrzosowiska, gdzie utrzymał się jeszcze szron znocy, i stało się oczywiste, że nikt tędy nie jechał.- Zgubiliśmy go.- Zawrócił Mighty Flynna, wyjął lunetę i dokładnieprzepatrzył okolicę.- Ale jak to możliwe? - spytał któryś dżokej.- Deptaliśmy mu popiętach.no, miał kilka minut przewagi, nie więcej.a potem zwyczajniezniknął.Marszcząc brwi, Demon cofnął się myślami.Złożył lunetę i wsunął dosakwy.- Widzieliście go, dopóki nie pokonał wzniesienia, na którym sięzatrzymaliście? Tam, gdzie pytaliśmy innego jezdzca?Dżokeje przytaknęli.Demon znal wrzosowiska jak własną kieszeń, jezdził tu konno oddziecka.Na moment opuścił powieki, przywołując obraz terenu.Jeślinieznajomy się mylił albo.413 Otworzył oczy i skierował Flynna z powrotem ku Newmarket.- Wracamy, ale rozciągnijcie się w długą linię.Jedziemy wolnymkłusem.Krzyczcie, jeśli coś zobaczycie.Zmęczone konie stawały się niespokojne, wypadało odprowadzić jejuż do cieplej stajni i wytrzeć.Pościg zakłócił ich codzienną rutynę.Zgodnie z poleceniem, jego ludzie rozciągnęli się w linię z północy napołudnie i ruszyli.Demon nie wiedział, co myśleć.Trwa! pogrążony w rozważaniach,kiedy rozległo się wołanie Higginsa zajmującego pozycję daleko napołudnie.- Tutaj! Czy to nie Dżentelmen?Demon wstrzymał konia i spojrzał przez lunetę.Rzeczywiście, to był Dżentelmen - z podejrzanie wyglądającymtłumokiem na grzbiecie.Leniwie skubał szorstką trawę sporo na południeod nich, a pózniej, wlokąc po ziemi wodze, przeszedł stępa kawałek dalej.Pozbawiony życia ładunek kołysał się w rytm jego kroków.Demon westchnął [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl