[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Och! — jęknęła, spoglądając na błoto za progiem.— Chodź już, Sayla! — ponaglił, nie na żarty zniecierpliwiony.— Nie zdołamy zabić we dwoje wszystkich mieszkańców Ayonny.Dalej, na przedmieście!Przekroczyli próg i spiesznie ruszyli w głąb ulicy.Natychmiast pochłonęła ich ciemność.IITej samej nocy, w tym samym czasie, a więc nieco przed północą, kilku jeźdźców spotkało się na drodze wiodącej do starego młyna, leżącego pół mili za wschodnimi rogatkami Ayonny.Mrok dokładnie krył twarze i ubiory, niemniej z różnych szczegółów, tudzież z przebiegu prowadzonej rozmowy, dało się wysnuć wniosek, iż wszyscy ci mężczyźni należeli do stanu szlacheckiego.— Zapewniam panów — mówił jeden ze szlachciców — że miejsce to specjalnie zostało wybrane.Nie ma niczego nadzwyczajnego, a już zwłaszcza groźnego, w jego lokalizacji.— Ja zaś twierdzę, iż zarówno miejsce, jak i porę, a wreszcie samą formę zaproszenia tutaj, każdy zdrowy na umyśle człowiek uzna za podejrzane — oponował głos należący do innego jeźdźca.— Nie widzę powodu, dla którego miałbym jechać dalej.— Dziwna rzecz, iż znalazłeś pan powód, by stawić się tutaj?— Ba! — i to słówko wystarczyć musiało za odpowiedź.— Zapewniam, że na końcu tej drogi czekają na nas przyjaciele.— Ba! — rozbrzmiało w mroku raz jeszcze; mówiący nie krył powątpiewania.Do rozmowy włączył się głos trzeci:— Podzielam twoje wątpliwości, Del Sanres.Ale podzielam też opinię, że skoro dotarliśmy aż tutaj,’ wypada uczynić ostatni mały krok.Jedźmy zatem.Ton, jakim wypowiedziano te słowa, dowodził, iż mówiący jest człowiekiem o znacznym autorytecie, nawykłym do wydawania poleceń.Spór natychmiast zakończono.Jeźdźcy ruszyli bez zwłoki ku majaczącym w oddali światełkom; okazało się wkrótce, iż jest to poblask padający z okien młyna.Kopyta końskie głucho zadudniły na belkach wąskiego mostu, przerzuconego nad niewidoczną w ciemnościach, monotonnie szumiącą rzeką.Na obszernym podwórzu jeźdźcy zsiedli z koni.Natychmiast pojawiło się kilku pachołków z latarniami.Wierzchowce odprowadzono na bok, przybyli szlachcice zaś powiedzeni zostali do mieszkalnej części sędziwego budynku.Wkrótce znaleźli się w obszernej, dobrze oświetlonej izbie.Siedzący przy stole mężczyzna wstał na widok wchodzących.— Witam panów i dziękuję za przybycie.Mógł mieć lat pięćdziesiąt do pięćdziesięciu pięciu, lecz zdradzała to tylko twarz, włosy bowiem nie nosiły nawet śladu siwizny, zaś wysoka i zgrabna sylwetka przywodziła na myśl młodzieńca.Strój, utrzymany w szarych barwach, wskazywał na szlachcica, ale równie dobrze mógł być ubiorem zamożnego mieszczanina, bankiera albo kupca.— Znana mi jest tożsamość każdego z panów, lecz zdaję sobie sprawę, że w drugą stronę wygląda to zgoła inaczej.Proszę o cierpliwość.Z pewnych względów wskazane jest tymczasowe zachowanie mojego incognito.Czy zechcą panowie poświęcić dwa kwadranse człowiekowi, który się nie przedstawił?Zdrożeni mężczyźni, wciąż jeszcze stojący w progu izby,’nie kryli konsternacji.— Nie, na honor, tego doprawdy zbyt wiele — przemówił wreszcie szlachcic, który na gościńcu tak żywo manifestował swe niezadowolenie.Po czym zwrócił się do towarzysza: — I co teraz, panie Vannon? Żądam jasnej odpowiedzi, gdzie właściwie i po co żeś mię przywiódł?Lecz Vannon uchylił tylko kapelusza, skąpym gestem wskazując gospodarza izby, jakby mówił: “oto, gdzie są wszystkie wyjaśnienia”.— Zapewniani — rzekł znowu nieznajomy — że cierpliwość panów zostanie nagrodzona, a ciekawość zaspokojona.Teraz jednak, choćbym i chciał, nie mogę powiedzieć, kim jestem.Wymaga to pewnych.wstępnych wyjaśnień.Chcę ich właśnie udzielić, za pozwoleniem waszmościów.— Doprawdy, dziwne to wszystko — odezwał się szlachcic, którego rozsądny głos położył nie tak dawno kres sprzeczce na drodze.— Tylko jedno pytanie: czy jesteś pan szlachcicem?— Mam ten honor.— A zatem, Del Sanres, pozwólmy tajemniczemu gospodarzowi zachować incognito przez czas jakiś.Doprawdy, byłoby rzeczą głupią przyjąć zaproszenie od nieznanej osoby i odbyć długą drogę po to tylko, by na miejscu nie poskromić ciekawości na kwadrans albo dwa.Pan Vannon na pewno podziela mój punkt widzenia.Sau-Rees, czy i ty także?Czwarty spośród przybyszów, milczący do tej pory, krótko skinął głową.— A zatem gotowi jesteśmy wysłuchać, co ma pan do powiedzenia.Żywię jednak nadzieję, iż nie każesz nam waszmość tkwić przy drzwiach? Przyznam, że nogi mnie już bolą, rad bym też powierzył komu płaszcz.Gospodarz natychmiast przywołał służbę i zaprosił przybyłych do stołu.Jął częstować grzanym winem, lecz spotkał się z odmową; widać było aż nadto wyraźnie, że goście, choć gotowi wysłuchać nieznanego człowieka, równego im przecież stanem, nie życzą sobie z nim pić.— Mów pan, proszę.— Gdy najchętniej, mości Del Velaro, oddałbym głos właśnie panu.Zdaje się bowiem, że przyczyną naszego tutaj spotkania są czyny pańskiego kuzyna.Czy hrabia Del Velaro nie przedsięwziął przed rokiem pewnej niezwykłej wyprawy? Czy mogę zapytać, co stało się z pańskim krewnym?Twarz zagadniętego spochmurniała.— Bądź pan pewien, żem domyślał się związku.— zaczął.— Pytasz o sprawy prywatne i rodzinne.Ale dobrze, odpowiem, albowiem widzę w tym sens.Hrabia Del Velaro uwierzył w pewną legendę, związaną z leżącym nieopodal wzgórzem.Posiadł jakieś jego tajemnice.Niespełna pół roku temu został zamordowany, sposób zaś, w jaki dokonano tego ohydnego czynu.Raniono go szpadą, następnie dobito, przyłożywszy do czoła pistolet, a na koniec wyrwano z ciała serce — skończył surowo i krótko, uznawszy snadź, iż przebywa w towarzystwie mężczyzn, nie chłopców.Przez chwilę przy stole panowało milczenie.— Zapewniam wszystkich panów, że to, o co walczył zamordowany hrabia, nie ma nic wspólnego z legendą — rzekł gospodarz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl