[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nieważne - rzuciła krótko.Jake znał ten ton.Uważała, że w tych sprawach jest naiwny i niedoinfor­mowany.Tej cechy charakteru żony nigdy nie potrafił zrozumieć.Carolyn wytyczyła sobie pewien poziom, trudny do osiągnięcia dla zwykłego śmier­telnika, i nawet gdy oscylowali wokół punktu, w którym wieczorne wyjście na pizzą i piwo wymagało skrupulatnych obliczeń, przejawiała niepokojący, prawie okrutny brak tolerancji dla ludzi biednych.Za każdym razem, kiedy Jake zwracał uwagę, że zbliżają się niebezpiecznie do granicy ubóstwa, upie­rała się, iż nie bierze pod uwagę całej masy istotnych czynników.Różnica polegała na potencjalnych możliwościach - mówiła.Jako absolwenci koledżu, z wyższym wykształceniem technicznym w liczącej się dziedzinie, teoretycz­nie mieli nieograniczone możliwości.Fakt, że ojciec Jake'a harował w kopal­niach na nocną zmianę aż do grobowej deski, a matka sprzątała po domach, by związać koniec z końcem, zdawał się nie wywierać na Carolyn najmniej­szego wrażenia.Była zabawna pod tym względem.Domyślał się, że to wpływ jakiegoś wydarzenia z jej dzieciństwa.Czegoś, co wypaczyło jej spojrzenie na świat.Pod każdym innym względem pełna poświęcenia, oddana żona, po­trafiła zachowywać się bezdusznie, gdy w grę wchodziły pieniądze.- Jak myślisz, gdzie jesteśmy? - zapytał zmieniając temat.Carolyn wyciągnęła szyję i rozejrzała się dokoła.- Nie mam pojęcia - odpowiedziała po kilku sekundach.- Niewątpli­wie gdzieś w dół od tego miejsca, w którym byliśmy wcześniej.- Jej uśmiech rozjaśnił całą łódź.Nic na świecie, żaden zły humor czy nietolerancja nie osłabiłyby czystego piękna tego uśmiechu - pomyślał Jake.Po kilku minutach krajobraz znów się zmienił.Tym razem ujrzeli rząd zniszczonych sklepów, które, podobnie jak pobliskie domostwa, usytuowa­no na brzegu rzeki.Najwyższy z budynków sprawiał jednocześnie wraże­nie najstarszego.Parter zbudowany był z kamienia, a dwie wyższe kondy­gnacje pokrywał zniszczony siding, na którym widniał wypłowiały, ręcznie wymalowany czerwoną farbą napis: "Przynęta i takielunek u Bobby'ego".- Hej, popatrz! - Jake wskazał ręką.- Zobaczmy, czy Bobby ma tele­fon.- Skierował czółno do brzegu i ustawił je przy żużlowym parkingu.Wy­skoczył pierwszy, przytrzymując łódź, kiedy wychodziła Carolyn.Wspólnie wciągnęli czółno na brzeg i ruszyli po żużlu, odruchowo unosząc łokcie, kiedy ostre kamyki wbijały się w im bose nogi.Trzydzieści metrów dalej żużel zmie­nił się w asfalt.Przystanęli na chwilę, czekając, aż przestaną ich boleć stopy.- Witamy w Buford - powiedziała Carolyn.Jake przekrzywił głowę.- Skąd wiesz?Zaśmiała się i wskazała na drugą stronę ulicy.- "Buford.Gospodarstwo domowe" - przeczytała, a następnie wskaza­ła dwie przecznice dalej: - Motel "Buford".- Twoja zdolność dedukcji jest niebezpieczna - zadrwił.- Skąd wiesz, że jakiś facet o nazwisku Buford nie jest właścicielem sklepu i motelu?Spojrzała na niego z miną oznaczającą: "Ja wiem najlepiej".- Ludzie o nazwisku Buford nie prowadzą takich interesów.Miasteczko okazało się większe, niż Jake się spodziewał.Rozciągnięte w trzech kierunkach na długość kilku przecznic, było ciekawą mieszaniną starych budynków o wysokich fasadach i ogrodzeniach z kutego żelaza, ze szklaną architekturą lat sześćdziesiątych.Górnicze miasteczko, w którym dorastał, było o wiele mniejsze, a zamieszkiwało je dziesięć tysięcy ludzi.Traktując to jako skalę porównawczą, oceniał, że Buford - o ile rzeczywiście tak się nazywało - mogło liczyć około dwudziestu tysięcy mieszkańców.Tym bardziej zdumiewało go, że w zasięgu wzroku nie widać było żywej duszy.- Gdzie oni wszyscy się podzieli? - Carolyn wypowiedziała na głos myśli męża.- Trochę nawiedzona ta mieścina, co? - Sklep "Przynęty i takielunek u Bobby'ego", podobnie jak okoliczne budynki, był zamknięty na cztery spusty, a w środku nie paliło się żadne światło.- Czy "Strefa mroku" nie rozpoczynała się właśnie tak?Carolyn zadrżała.- Na pewno ich ewakuowano! - krzyknęła.- Ten pożar w magazynie musiał ich nieźle wystraszyć.Jake spojrzał na nią spode łba.- Jezu, naprawdę tak myślisz? Tak daleko?- No wiesz, tak naprawdę to nie wiemy, na ile oddaliliśmy się od maga­zynu.Pięć kilometrów to kawałek drogi.- A to spore miasteczko - zakończył za nią.- Przecież to koszmar, ru­szyć stąd wszystkich ludzi - oparł ręce na biodrach i powiódł wzrokiem po ulicy.- Widzisz jakąś budkę telefoniczną?Nie dopatrzywszy się żadnego, ruszyli w kierunku motelu "Buford".Nie­wątpliwie tam musieli mieć telefon.Szli szybkim krokiem, popychani dziw­nym niepokojem.Całkowita pustka w czasie, gdy ulice powinny się roić od ludzi, robiła na nich postapokaliptyczne wrażenie.Jake spodziewał się, że zaraz zobaczy Mad Maxa wraz z grupą uchodźców.Czy skażenie mogło dotrzeć aż tak daleko? W przypadku poważnych ka­tastrof tego typu ewakuowano ludzi w promieniu przynajmniej pięciu kilo­metrów.Czy istniała możliwość, że kierunek wiatru, inwersje termiczne czy jakiekolwiek inne fizyczne lub meteorologiczne anomalie sprawiły, że wciąż znajdowali się w strefie zagrożenia?Idąc, prowadzili rozważania na ten temat.W końcu Jake wrócił do rze­czywistości.- Za późno, żeby się teraz tym przejmować.Jeśli to strefa skażenia, to przez cały dzień byliśmy wystawieni na działanie substancji toksycznych.Zastanawiali się, jak po dwudziestu czy trzydziestu latach odczują skut­ki katastrofy.Może rak.Albo ślepota.Boże, istniało tyle możliwości! A obja­wy mogły wystąpić dopiero po dziesięcioleciach.I to było najgorsze w całym tym interesie.Niektóre z najniebezpiecz­niejszych chemikaliów były bezbarwne, bezwonne i pozbawione smaku, a skutki ich działania zauważało się dopiero po wielu latach.Skąd możemy wiedzieć, czy guz, który pojawił się po sześćdziesiątych piątych urodzinach, jest po prostu kolejnym nowotworem, tak jak ostatnie trzy, które wyleczył onkolog, czy też jest skutkiem dawnego skażenia chemią?Na parkingu motelu "Buford", podobnie jak w całym mieście, nie do­strzegli ani jednego samochodu.Jednopiętrowy budynek wyglądał jak ty­powy motel z lat sześćdziesiątych.Rząd kilkunastu pokoi ciągnął się wzdłuż parkingu.Na końcu mieściło się niewielkie biuro o szklanych ścianach.Bli­skość łóżka i klimatyzacji uświadomiła Jake'owi, jak bardzo jest wyczerpa­ny.Niespodziewanie zdał sobie sprawą, że ledwo powłóczy nogami.- Nie najgorzej, biorąc pod uwagę okoliczności - skomentował.Wła­ściciel miał dryg do zieleni - morze floksów i bratków pośrodku parkingu otaczało niewielki basenik, który najwyraźniej został wykopany znacznie później.Na zewnętrznych parapetach okien stały wielobarwne donice z kę­pami pelargonii.- Jak myślisz, wynajmują pokoje na całą noc, czy tylko na godziny? - zapytała Carolyn.Jake pokręcił głową.- Ale z ciebie smarkula - starał się nadać swemu głosowi wesołe zabar­wienie.Zachichotała.- No cóż, stać mnie na takie zachowanie, kiedy jestem tak szałowo ubra­na.- Dopiero teraz o tym pomyślał.Wyglądali koszmarnie.Brudni, spoce­ni, spieczeni słońcem, boso przedstawiali niecodzienny widok.- Muszę się zdrzemnąć - oznajmiła Carolyn, podchodząc do przeszklo­nego wejścia.Ku jej zdumieniu drzwi z łatwością ustąpiły pod naporem dłoni.Meble w środku były stare, ale czyste [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl