[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak się tam ślini i mlaszcze.Przemierzył jeszcze raz pokój i wrócił na posłanie.Położył się i przykrył.Był zdecydowany.Zdecydował się, chociaż wszystko się w nim buntowało przeciwko uznaniu, że ten zwariowany Shore może mieć rację.Przeciw niemu świadczyło wszystko - całe kulturowe dziedzictwo człowieka, cały z trudem wzniesiony gmach jego wiedzy, wielusetletnia praktyka, wychowanie, dążenia, marzenia, a nawet wiara.Nawet ludzkie niebo miało strukturę hierarchiczną.I nagle okazuje się, że to, z czego ludzkość była tak dumna, jest jedynie okresem przejściowym i najzupełniej zbędnym.Hoover przewrócił się na bok.To, że podjął decyzję, choćby błędną, uspokoiło go na tyle, że próbował zasnąć.Rano, gdy zjawił się w jadalni, plantator kończył śniadanie.Przywitali się.- Dobrze, że pan wstał - powiedział Shore.- Chciałem zapytać, kiedy zamierza pan wracać? Nie wypraszam pana, ale nie mogę dotrzymywać panu towarzystwa.Mam robotę, nazwijmy ją polową, choć to raczej zajęcie dla nurka.Jeżeli zamierza pan zostać u mnie dłużej, to może się pan okopać w domu lub zapraszam ze sobą.Nie jest to, co prawda, zbyt interesujące i można nieźle zmoknąć, ale zawsze stanowi jakąś rozrywkę.- Chętnie pójdę z panem.Hoover pośpiesznie zjadł śniadanie, ubrał się według wskazówek plantatora i ruszyli do wyjścia.Jednak Shore poprowadził inspektora nie w stronę podjazdu, na którym został krążownik szos Romy Rolison, lecz do podziemi swego bunkra i w przeciwnym kierunku.Znaleźli się w czymś w rodzaju wewnętrznej przystani, betonowej, wilgotnej i ponurej.Hoover po raz pierwszy zobaczył, jak wygląda dzień na Ampis.Nie był to miły widok.W szarym, męczącym półmroku rozjaśnianym przez nieliczne lampy mieszczące się w betonowych niszach wsiedli do łodzi uzbrojonej w przedziwne oprzyrządowanie.Jego zastosowanie Hoover miał poznać dopiero za dobrą chwilę.Płaskodenna łódź zahuczała silnikiem i wpłynęła na pole kopraty.Shore włączył reflektory i wycieraczki rozmazujące wodę po szybach nadbudówki, tak że Hoover w miarę wyraźnie zobaczył po raz pierwszy tajemniczą roślinę.Nie była imponująca; chociaż przywieziona z odległej planety, zdawała się nieodłącznie należeć do Ampis.Czarne, sękate i pokrzywione jak palce rachityka gałęzie ozdobione seledynowymi listkami wyrastały prosto z wody.Shore zatrzymał łódź i inspektor zobaczył wtedy jeszcze coś.Z większości rozgałęzień zwieszały się, moknąc na deszczu, ciemne, dosyć grube i gęste nici.Cały krzew sprawiał upiorne wrażenie, a ich plantacja mogła wstrząsnąć najodporniejszym miłośnikiem horrorów.Inspektor nie zaliczał się do nich.- Zbieracie te listki? - spytał Hoover, żeby w ogóle coś powiedzieć, i głośno, z wysiłkiem, przełknął ślinę.Shore wyłączył silnik i najbliższe krzaki wyciągnęły po nich swe gruzłowate ręce topielców.Gałęzie skrobnęły po nadbudówce.Hoover zamknął oczy.- To nie są listki - wyjaśnił Shore.- To kwiaty.Koprata właśnie zaczęła kwitnąć.Za miesiąc, dwa nie poznałby pan plantacji.Wszystko tu będzie seledynowe, nawet woda, bo w niej się będą odbijać kwiaty.Każdy ma około pół metra średnicy i podobny jest do goździka.Wtedy je zbieramy.A liście to owe nici, które, jak zauważyłem, nie zrobiły na panu najlepszego wrażenia.Hoover chciał odruchowo potwierdzić, ale ugryzł się w język.Płynęli więc w milczeniu po "lesie topielców", jak inspektor nazwał w myślach plantacje, a uprawom końca nie było widać.Co jakiś czas drogę zagradzała im ziemna grobla, niosąca na sobie drogę podobną do tej.którą wczoraj nadjechał Hoover, i dzieląca teren na płytkie baseny.Wtedy Shore zatrzymywał łódź, z jej burt wysuwało się sześć metalowych, szczudłowatych nóg i pojazd przekraczał przeszkodę.Inspektor dziwił się takiemu rozwiązaniu do chwili, gdy przybyli na miejsce i okazało się, że nogi nie służą wyłącznie do pokonywania grobli, ale są napędem podczas pracy.Shore oczyszczał spory akwen ze starych krzewów.Polegało to na tym, ze specjalny siłownik, tak zwana łapa śmierci, zamocowany na rufie łodzi wyrywał krzaki z podłoża.Szło to dosyć opornie i łódź musiała być podczas tego zabiegu mocno zakotwiczona.Czasami nie dawało się jednak wyrwać jakiegoś bardziej wyrośniętego "topielca" i Shore, w gumowym stroju, wskakiwał do wody sięgającej mu do pasa i zakładał pod korzenie mały ładunek wybuchowy.Wracał na łódź, detonował ładunek i "topielec" wylatywał w powietrze.- Nie używamy tu kół ani gąsienic - odpowiedział Shore na nie zadane pytanie inspektora.- Dla dojazdu są zbyt powolne, a na plantacji niszczą ziemię, ubijając ją zanadto [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl