[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Wielu zaś było zupełnie czarnych, jakby ukąpanych w smole, nagich, z kolorową przepaską na biodrach.Karawana przebiła się z wielkim trudem przez zawiłość uliczek, zalanych bulgocącym wciąż ludzkim ukropem; wjechali wreszcie na dziedziniec wśród rozległych gmachów, osobne miasto tworzących, strzeżonych przez zbrojnych.Wielbłądy przyklękły, oni zsiedli i czekali swego losu.Zbliżył się do nich starszy i rzekł:- Jesteście w siedzibie naszego króla, przed którym cały świat pada na twarz.- Co mamy czynić? - spytał Janek.- Będziecie czekali, aż ten, który jest jaśniejszy niż słońce, zechce was ujrzeć.On powie, czy macie żyć, czy umrzeć.- Panie - rzekł Janek - byłeś dla nas dobry i za to niech ci szczęście zawsze sprzyja; uczyń nam tę jeszcze łaskę i poproś swojego króla, aby nas nie tylko żywych puścił, lecz aby to szybko uczynił.Spieszno mi bardzo, każdy dzień jest dla mnie skarbem.- Uczynię to - odrzekł starszy - boś tego wart, ale nie wiem, czy mi się uda.Poczekaj, zaraz ci odpowiem.Skłonił się przed kimś znacznym i wielce strojnym i coś z nim gadał.Tamten odpowiadał wyniośle i rzucał słowa niechętnie i skąpo, jakby to były diamenty.- Ów dostojnik - rzekł im wreszcie starszy - powiedział mi, że nasz władca (oby żył tysiąc lat!) jest bardzo zajęty i może za dwa lub trzy tygodnie ukaże swoją promienistą twarz.Król nasz (niech będzie pochwalony aż do skończenia świata!) rozpoczął wielką partię szachów, a ponieważ jest graczem nieporównanym, zanim ruch uczyni, rozmyśla trzy dni albo więcej.- Biada nam! - krzyknął Janek.- Co mamy czynić?- Czekajcie i módlcie się, aby władca mój, który ma siłę lwa i rozum węża, wygrał partię, którą rozgrywa z wielkim mędrcem perskim, słynnym z tego na cały świat, że obronił konia, którego na pozór nie można było obronić.Jeśli król nasz (oby się rozmnożył jak gwiazdy!) wygra tę partię, może się uśmiechnie, a wtedy uśmiech ten może spadnie i na was.Teraz zabiorą was do sta jen, gdzie będziecie mieszkali pod srogą strażą, aż po was przyjdę.Minęło jednak więcej niż dni dwadzieścia, zanim się zjawił z rozradowanym obliczem i z wieścią, że król Wschodu i Zachodu, cesarz Północy i Południa, sułtan wszystkich ziem i kalif wszystkich mórz, syn słońca i brat księżyca, raczył wygrać partię szachów pociągnięciem tak roztropnym i przemyślnym, że przyprawiło ono o omdlenie perskiego mędrca, który w tej chwili, tarzając się po ziemi, wyrywa sobie włosy z brody.Z drżeniem w sercu i niepokojem w duszy szli przez niezliczone komnaty; pełni zdumienia patrzyli na niezmierne bogactwa, na kobierce, mieniące się, jak łąki wśród lata, na fontanny, różowym gadające rozgwarem, na marmury białe i chłodne, na kolumny z malachitów, na sklepienia i ściany od złota kapiące.Wszedłszy do tronowej sali, ujrzeli świetne zgromadzenie ministrów, wodzów i wszelakich dostojników.Ponad nimi, jak księżyc, pasterz gwiazd, nad złotą swoją trzodą, świecił tysiącem bezcennych klejnotów siedzący na poduszkach dostojny starzec.Obok niego siedziało dziewczątko śliczne, tak wśród owych smagłych ludzi wyglądające, jak promień wśród mroku.Dziewczynka miała oczy niebieskie, a włosy jak blade złoto albo jak złote zboże.Miała może lat dziesięć lub dwanaście, a wśród tysiąca klejnotów, skrzących się dokoła, uśmiech jej świecił jak klejnot najrzadszy.W przestronnej sali żadnego nie było słychać głosu, prócz cichutkiego plusku fontanny, rzewnie kropelkami łez płaczącej.Władca zakrył oczy powiekami, jak gdyby nikt z obecnych nie był godny jego spojrzenia, i siedział nieruchomy, jakby wyrzezany z kości słoniowej.Chłopcy patrzyli oczarowani, nie ważąc się głośniej odetchnąć.Wtem z wysokości, gdzie siedziała brodata dostojność, raczył odezwać się szept:- Czy to są łachmany, czy ludzie?Usłyszawszy to pytanie, najbliżej stojący dostojnik powtórzył je temu, co stał obok, ten powtórzył je następnemu, trzeci czwartemu, czwarty zapytał piątego, piąty zagadnął szóstego, a szósty groźnie powtórzył je siódmemu.Ów siódmy dopiero, zwróciwszy się do dowódcy straży, zakrzyknął:- Pan nasz zapytuje przez siedem ust, czy to są łachmany, czy ludzie?Stary ów, który pojmał Janka i Piszczałkę, zanim odpowiedział, zbliżył się do fontanny, a nabrawszy wody do ust, długo je płukał, aby jego słowa, które - niezliczone wybijając pokłony - miały wejść do ucha władcy, były czyste i wszelkiego pozbawione zapachu.Wtedy zakrzyknął pierwszy minister:- Jeśli nie jadłeś dziś ani czosnku, ani cebuli, jeśli twoje dziąsła są bez wrzodów, a oddech twój nie jest zatruty, możesz mówić wprost do tego, przed którym drży niebo, a ziemia u stóp jego czołga się jak pies
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|