[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Widzę, że zostawiłeś to, jak to się tam nazywa, Hovanowi.- Chciał jednego do eksperymentów - odparł Dan.- Myślę, że zapracował na niego.- A oto nadchodzi to, na co zapracowali myśmy - wtrącił Rip, słysząc odgłosy zbliżającego się podnośnika.- A może powinniśmy się schować? Ruchliwe brwiAlego potwierdziły jego wątpliwości.- Siły Prawa i Porządku mogą wybuchnąć siłą blastera.Rip nie ruszał się jednak.Stał, patrząc wprost na drzwi.Pozostali dwaj, przyciągnięci czymś w jego postawie, zajęli miejsca po obu stronach, zwróceni twarzą ku niepewnej przyszłości.Cokolwiek miało ich spotkać, mieli stawić temu czoło razem.Do pewnego stopnia Ali miał rację.Za chwilę ukazało się czterech mężczyzn.Wszyscy trzymali odbezpieczone blastery lub używane podczas zamieszek strzelby ogłuszające wymierzone w Branżowców.Gdy Dan wzniósł otwarte dłonie nad głowę, przyjrzał się przeciwnikom.Dwaj nosili srebrzystoczarne mundury Patrolu, a pozostała dwójka ubrana była w zieleń policji ziemskiej.Wszyscy zaś wyglądali na takich, z którymi lepiej nie żartować.Jasne było, że gotowi są nie patyczkować się z buntownikami.Pomimo bierności załogi Królowej ich ręce zostały skrępowane z tyłu pleców.Gdy po krótkiej rewizji stwierdzono, że nie są uzbrojeni, dwóch z przybyłych wepchnęło ich na podnośnik, druga zaś dwójka pozostała, prawdopodobnie, by stwierdzić szkody, jakie poczynili w Wieży.Policjanci w zasadzie nie rozmawiali, wyjąwszy parę krótkich słów, które wymienili między sobą, i rzuconej ostro więźniom komendy do marszu.Wkrótce znaleźli się w holu głównym, stając przed wrakiem ich pojazdu i drzwiami, w których widać było wypaloną nierówną dziurę.Ali przyglądał się temu z właściwym dla niego spokojem.- Dobra robota - pochwalił Dana.- Będą mieli…- Ruszaj dalej! - Ciężka łapa spadła między jego łopatki, zmuszając go do marszu.Kamil obrócił się, jego oczy płonęły.- Trzymaj łapy przy sobie! Nie jesteśmy jeszcze kopalnianym motłochem.Chyba należy nam się najpierw rozprawa.- Jesteście poszukiwani - odciął członek Patrolu z pogardą.Dan zamarł.Po raz pierwszy uświadomił sobie, jak ważny jest ten aspekt w obecnym ich położeniu.Do poszukiwanych można było strzelać bez ostrzeżenia oraz podania przyczyny i nie miało to konsekwencji prawnych.Jeśli przypną im taką etykietkę, to praktycznie nie będą mieli żadnych szans.Zobaczywszy, że Ali nie ma ochoty odpowiadać, zrozumiał, że i on jest tego świadomy.Wszystko będzie zależało od tego, jak duże wrażenie zrobiło ich wystąpienie.Jeśli opinia publiczna poprze ich, wtedy będą mieli szansę obrony prawnej.Inaczej księżycowe kopalnie będą najlepszym wyrokiem, o jakim mogą marzyć.Wypchnięto ich na zewnątrz w oślepiający blask słońca.Zobaczyli Królową.Promienie rodzimego słońca odbijały się w jej odrapanej meteorem burcie.Wokół statku w bezpiecznej odległości rozstawiono niewielki, jak im się zdawało, korpus zmechanizowany.Władze upewniały się, że żaden nowy buntownik nie wyskoczy z wnętrza.Dan spodziewał się, że załadują ich do jakiegoś pojazdu lub helikoptera i wywiozą.Zamiast tego kazano im iść między szpalerem przenośnych miotaczy i innego sprzętu na otwartą przestrzeń, gdzie mogli ich zobaczyć wszyscy pełniący obowiązki przy ekranie.Przy głośniku stał oficer Patrolu, przypięta do jego piersi odznaka miecza pogromcy odbijała słońce, oślepiając patrzących.Kiedy zobaczył, że więźniowie są już na miejscu, wziął do ręki mikrofon i przemówił - jego głos słychać było wyraźnie na całym terenie i prawdopodobnie równie dobrze w zamkniętym statku:- Macie pięć minut na otwarcie luku.Wasi ludzie zostali schwytani.Macie pięć minut na otwarcie luku i poddanie się.Ali cmoknął.- Ciekawe, jak ma zamiar to zrobić? - Rzucił pytanie w powietrze i przypadkowo w stronę formujących wokół nich czworobok strażników.- Będzie potrzebował czegoś więcej niż miotacza do otwarcia staruszki Królowej, jeśli odrzuci jego propozycję.Dan przyznał mu rację.Miał nadzieję, że Weeks wytrzyma, przynajmniej do momentu, gdy dowiedzą się czegoś więcej o swojej przyszłości.Żadne narzędzie ani broń, jakie mógł dostrzec, nie były w stanie przebić się przez powłokę Królowej.Na pokładzie mieli dość zapasów, by Weeks i jego podopieczni przetrwali co najmniej tydzień.A ponieważ Tau zaczął wykazywać oznaki wychodzenia ze śpiączki, więc załoga mogła liczyć na zwiększenie swych mocy obronnych do tego czasu.Wszystko zależało od decyzji Weeksa.Żaden z luków na lśniących burtach statku nie otworzył się.Wrażenie bezwładnego wraku, jakie sprawiała Królowa, było całą odpowiedzią na komendę.Dan nabierał pewności.Weeks podjął wyzwanie, dalej będzie nękał policję i Patrol.Nie dane im było przekonać się, jak długo trwałoby oblężenie Królowej, gdyż na planie pojawiła się nowa postać.Hovan, eskortowany przez ludzi Patrolu, przecisnął się przez kordon i podszedł do oficera przy mikrofonie.Wyglądało na to, że ma zamiar podjąć walkę.Rozmowę przy mikrofonie słychać było na całym placu, co nie od razu sobie uświadomili.- W środku znajdują się chorzy.- Zagrzmiał głos Hovana.- Domagam się prawa wykonywania swego obowiązku.- Jeśli się poddadzą, otrzymają potrzebną im pomoc - odpowiedział mu oficer, lecz jego słowa nie zrobiły żadnego wrażenia na medyku z Pogranicza.Dan nie wiedział, że w osobie tamtego wybrał lepszego poplecznika, niż mógł się spodziewać.- Pro publico bono! - Hovan wydał wojenny okrzyk swej Służby.- Dla Dobra Publicznego.- „Statek plag”…? - Zaczął oficer, lecz Hovan zbył go niecierpliwym ruchem ręki.- Bzdura! - Jego głos rozbrzmiewał coraz donośniej.- Na pokładzie nie ma żadnej zarazy.Jestem gotów potwierdzić to przed Radą.Jeśli odmawiacie tym ludziom lekarskiej pomocy, która jest niezbędna, to przedstawię tę sprawę w mojej Komisji.Dan wstrzymał oddech, Hovan zaczynał „krążyć po ich orbicie”.Nie był członkiem załogi Królowej i miał prawo być niezadowolony ze sposobu, w jaki go potraktowali; jego obecna postawa mogła więc istotnie wpłynąć na wydarzenia.Oficer Patrolu, który nie chciał dać za wygraną, odpowiedział mu:- Jeśli jest pan w stanie dostać się na pokład, proszę iść.Hovan wyrwał zaskoczonemu oficerowi mikrofon.- Weeks! - odezwał się rozkazująco.- Wchodzę na pokład - sam!Oczy wszystkich zwróciły się na statek i przez chwilę wydawało się, że Weeks nie uwierzył medykowi.Po chwili jednak na spiczastym dziobie statku otworzył się luk ewakuacyjny, używany tylko w wypadkach skrajnego niebezpieczeństwa, a z niego zaczęła opadać powoli plastykowa drabinka.Na lewo od siebie Dan dostrzegł kątem oka jakiś błysk zdradzający ruch.Pomimo skrępowania rzucił się na policjanta, który wymierzył ogłuszającą strzelbę w otwarty luk.Uderzył ramieniem w brzuch tamtego, a ciężar jego ciała pociągnął ich gwałtownie na betonowe podłoże.Rip krzyknął ostrzegawczo i czyjeś dłonie chwyciły brutalnie bezbronnego Zastępcę Szefa Ładowni.Postawiono go na nogi, w ustach czuł słodycz krwi w miejscu, gdzie otrzymał zadany przez przestraszonego i zaskoczonego oficera cios, który rozciął mu wargę o zęby.Splunął krwią i popatrzył groźnie na otaczających go rozgniewanych ludzi.- Czemu go nie kopniesz? - spytał Ali, jego głos był pełen jawnej pogardy.- Ma przecież związane ręce, masz łatwy cel.- Co się tu dzieje? - spytał oficer, który przedarł się przez krąg strażników.Policjant wstał, podnosząc strzelbę, którą Dan wytrącił mu w czasie ataku.- Pański chłopak - odparł natychmiast Ali - szukał jakiegoś celu wewnątrz luku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl