[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz wszystko było odwrotnie.Patrzyli na mnie, a ja mówiłem sobie, że myślą: Jest tu sam, całkowicie sam, nie ma przy sobie absolutnie nikogo i zamykałem się w sobie, zawstydzony własną samotnością.Zdawałem sobie sprawę, że znajduję się na skraju obłędu.Byłem zbyt zde­nerwowany i.przemęczony; może to była pomyłka udać się na drugi spacer wśród gwiazd tak szybko po pierwszym.Musiałem odpocząć, musiałem się gdzieś ukryć.Zacząłem pragnąć, by na pokładzie Miecza Oriona był ktoś, z kim mógłbym o tym wszystkim poro­zmawiać.Ale kto? Roacher? Jason 612? Byłem tu całkowicie odizolowany.Na całym statku mogłem rozmawiać jedynie z Vox.A ona właśnie odeszła.W zaciszu kabiny podłączyłem się do psycho-analizatora i poddałem się dziesięciominutowemu oczyszczaniu.Pomogło.Złudne lęki i męcząca nie­pewność, które mną zawładnęły, poczęły znikać.Włączyłem dziennik pokładowy i przejrzałem wykaz kapitańskich obowiązków, które miałem wykonać w ciągu reszty dnia.Zbliżaliśmy się do kolejnego punktu pędu, do jednego z tych węzłów sił grawi­tacyjnych, rozmieszczonych w równych odległościach w całym Kosmosie, które statek tranzytowy musi namierzyć, aby pozyskać napęd, pozwalający mu przebyć następny sektor Wszechświata.Łączność z punktem pędu jest nawiązywana automatycznie, ale - przynajmniej w teorii A odpowiedzialność za po­myślny przebieg tej operacji spoczywa na kapitanie.Powinienem wydać odpowiednie rozkazy i śledzić cały proces od jego rozpoczęcia do zakończenia.Ciągle jeszcze miałem na to czas.Skontaktowałem się z Henrym Henrym 49, który był informatorem na służbie, poprosiłem o nowe dane w sprawie matrycy.- Bez zmian, kapitanie.- Co to znaczy?- Poszukiwania są kontynuowane według rozkazu, kapitanie.Nie wykryliśmy jednak miejsca pobytu zaginionej matrycy.- Żadnych śladów? Ani cienia tropu?- Całkowity brak danych, kapitanie.W zasadzie nie ma sposobu, by wyizolować minimalne elektro­magnetyczne drgania uwolnionej matrycy od szumu tła całego układu energetycznego statku.Wiedziałem, że tak jest.Jason 612 poinformował mnie o tym prawie takimi samymi słowami.- Mam powody - odezwałem się - by sądzić, że matrycy nie ma już na statku.- Doprawdy, kapitanie? - odparł Henry Henry 49 na swój zwykły, pełen rezerwy i półdrwiący sposób.- Istotnie.Po dokładnym zbadaniu sytuacji twier­dzę, iż matryca opuściła statek dziś rano i nie będzie nas już więcej trapić.- Czy mam to wprowadzić jako pozycję oficjalną, kapitanie?- Wprowadź - poleciłem.- Zrobione, kapitanie.- A zatem możesz zlikwidować tryb przeszu­kiwania i zamknąć zbiór.Wprowadzamy debet jednej matrycy, a księgowi Służby później nad tym po­pracują.- Bardzo dobrze, kapitanie.- Odłącz się - poleciłem informatorowi.Henry Henry 49 ulotnił się.Usiadłem spokojniepośród wspaniałości mojej kabiny, powracając my­ślami do gwiezdnego spaceru i przeżywając na nowo poczucie harmonii, miłości i jedności z Kosmosem, jakie mnie ogarnęło, kiedy Vox i ja spoczywaliśmy na łonie Wielkiej Pustki.Znów zdałem sobie sprawę z dominującego uczucia straty jakie dręczyło mnie od kiedy Vox mnie opuściła.Za chwilę powinienem wstać, pójść do centrum dowodzenia i włączyć się w doglądanie przebiegu kontaktu z punktem obroto­wym; pozostałem jednak jeszcze w kabinie bez ruchu, milczący, samotny.- Nie odeszłam - dotarł do mnie nagle niespo­dziewanie, cichy głos.Nadszedł jak cios w serce.Dopiero po chwili mo­głem się odezwać.- Vox? - powiedziałem w końcu.- Gdzie jesteś, Vox?- Właśnie tu.- Gdzie? - spytałem.- W środku.Nigdy nie odeszłam.- Nigdy.- Zmartwiłeś mnie.Musiałam się na pewien czas Ukryć.- Wiedziałaś, że usiłuję cię odszukać?- Tak.- Na policzki wystąpiły mi rumieńce.Wściekłość wezbrała w żyłach.Czułem, że płonę.- Wiedziałaś, jak się czułem, kiedy ty.Kiedy wydawało mi się, że cię już nie ma.- Wiedziałam - odparła po chwili jeszcze ła­godniej.Zmusiłem się do spokoju.Powiedziałem sobie, że nie jest mi nic winna, z wyjątkiem - być może - wdzięczności za udzielone jej schronienie i że jeśli zadała mi ból odchodząc w milczeniu, to nie jest to jej sprawa.Uprzytomniłem sobie również, że ona przecież jest dzieckiem - nieopanowanym, niesfor­nym, niezdyscyplinowanym dzieckiem.Potem powiedziałem:- Brakowało mi ciebie.Brakowało mi ciebie bardziej, niż mogę to wyrazić.- Przykro mi - odparła niezbyt skruszonym to­nem.- Musiałam na pewien czas odejść.Zmartwiłeś mnie, Adamie.- Pytając cię, jak przedtem wyglądałaś? - Tak.- Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo cię to dotknęło.- Nie musisz - odpowiedziała.- Teraz nie ma to dla mnie znaczenia.Możesz mnie zobaczyć, jeśli naprawdę chcesz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl