[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szukałem jej na autostradzie, ze stopą naciskającą pedał gazu i czekała tam, obejmując mnie chłodnym ramieniem, przemawiając głosem piskliwym jak guma opon na asfalcie i gwałtownym jak szum silników.Z Colinem Butlerem przy kole sterowym (człowiekiem, który traktował strach nie jak kochankę, ale z tolerancyjną pogardą, jak gdyby to była jego młodsza siostra) poszukiwałem jej na małej łódce.Ubrana była na zielono w pióropusz tryskającej piany i naszyjnik z ostrych, czarnych głazów.Jej głosem był ryk przełamują­cej się wody.Spotkaliśmy się w ciemności przy moście: jej oczy lśniły jak ostrza bagnetów.Ale to było spotkanie wymuszone, nie z mojego wyboru, takie jak to dzisiejsze.Nienawidzę jej- pomyślał- ale ona jest kobietą, a ja mężczyzną.”Bruce uniósł rękę i zwrócił tarczę zegarka ku światłu, które dawał szalejący ogień.- Za piętnaście czwarta, Ruffy.Czas iść i rozejrzeć się.- Dobry pomysł, szefie.- Ruffy uśmiechnął się, pokazując w ciemności garnitur białych zębów.- Boisz się, Ruffy?- zapytał Bruce znienacka, w przeświad­czeniu, że musi to koniecznie wiedzieć.Jego własne serce biło jak bęben wzywający na wojnę.W ustach zabrakło mu śliny.- Szefie, pewnych pytań nie zadaje się mężczyźnie- sierżant powoli podniósł się i kucnął.- Lepiej rzućmy okiem na okolicę.Ruszyli razem szybkim krokiem, wchodząc do miasta główną ulicą.Trzymali się blisko płotów i ścian budynków, starając się pozostać w cieniu.Kiedy dochodzili do hotelu, oddech ich stał się krótki i płytki, a nerwy były napięte jak postronki.W oknach nie było widać świateł i budynek wydawał się opuszczony, zanim Bruce dojrzał leżące w bezładzie zatopione we śnie ciała.- Ilu ich tam jest, Ruffy?- Nie wiem, może dziesięciu, może piętnastu- cicho rzucił Ruffy w odpowiedzi.- Reszta musi być w środku.- Tam są kobiety; musimy na nie uważać.- Już dawno nie żyją, może mi pan wierzyć.- W porządku.Chodźmy zatem na tyły.Bruce wziął głęboki oddech, a potem szybko niczym błyskawica, przebiegł dwadzieścia jardów otwartej przestrzeni dzielącej go od narożnika hotelu.Zatrzymał się, kiedy znalazł się w cieniu i wkrótce zorientował się, że Ruffy stoi tuż obok.- Chciałbym rzucić okiem na hol, założę się, że większość z nich tam właśnie jest- szepnął.- Są tylko cztery sypialnie- zgodził się Ruffy.- Powiedzmy, że oficerowie śpią na górze, a reszta na dole.Bruce szybko obiegł narożnik i potknął się o coś miękkiego.Poczuł, jak to coś rusza się pod jego stopą.- Ruffy!- krzyknął rozpaczliwym szeptem, tracąc równo­wagę.Nastąpił na człowieka, który spał na dworze pod ścianą.Widział, jak światło odbija się od jego nagiego torsu i butelki, którą trzymał kurczowo w ręce.Mężczyzna usiadł, zamruczał coś pod nosem i nagle zaczął kaszleć suchym, urywanym kaszlem, przeklinając i wycierając usta dłonią.Bruce odzyskał równowagę i zdjął karabin, zamierzając zrobić użytek z bagnetu, ale Ruffy był szybszy.Postawił stopę na piersi mężczyzny, nadepnął mocno, stanął nad nim i użył swego karabinu z bagnetem w taki sposób, w jaki ogrodnik używa łopaty, by wykopać ziemniaki: napierając całym ciężarem ciała na karabin, aż ostrze zatopiło się w gardle leżącego.Ciało zadrgało konwulsyjnie i zesztywniało.Mężczyzna rozrzucił ramiona i nogi, a z jego rozpłatanej krtani dobiegł odgłos ulatującego powietrza.Potem ciało rozluźniło się.Ruffy, ciągle opierając się stopą o pierś trupa, wyciągnął bagnet i stanął obok.„Niewiele brakowało”- pomyślał Bruce, uciszając falę przerażenia, którą ogarnęła go przy tej egzekucji.Oczy mężczyzny były otwarte, wyrażając niemal komiczne zdziwienie; butelka wciąż tkwiła w jego ręce; pierś miał odsłoniętą, a rozporek spodni rozpięty i sztywny od krwi- nie jego krwi, domyślił się z gniewem Bruce.Ruszyli dalej, mijając kuchnię.Bruce zajrzał do środka i zobaczył, że nikogo tam nie ma.Białe kafelki odbijały blade światło, a stosy brudnych talerzy i garnków zalegały na stołach i w zlewie.Następnie doszli do baru oświetlonego stojącą na kontuarze lampą sztor­mową, która rzucała rozproszone żółte światło.Przez uchylone okna poczuli odór alkoholu.Półki były opróżnione z butelek, a na kontuarze widniały sylwetki śpiących mężczyzn.Skuleni razem niczym wataha psów, niektórzy spali również na podłodze pośród odłamków szkła, walającej się broni i rozbitych mebli.Ktoś zwymiotował przez okno, pozostawiając zaciek na bielonej ścianie.- Stań tutaj- wyszeptał Bruce w ucho Ruffy'ego.- Wrócę do frontowego wejścia i rzucę granaty na werandę i do holu.Poczekaj, aż usłyszysz wybuch.Ruffy kiwnął głową i oparł karabin o ścianę.Wziął granaty do rąk i wyciągnął zawleczki.Bruce zniknął za rogiem i pobiegł wzdłuż bocznej ściany.Dotarł do okien holu.Były zatrzaśnięte.Spojrzał do środka.Światło dochodzące przez otwarte drzwi ukazało wnętrze baru.I tutaj mężczyźni leżeli na podłodze.Część z nich w bezładnej masie zajmowała kanapy stojące przy przeciwległej ścianie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl