[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Tylko że tu roślinność jest nie­bieska.Joan I spojrzała na logo sadhimistów wyryte na su­ficie, a potem przeniosła spojrzenie na synową, mru­żąc oczy.Dom przyglądał się temu z zainteresowa­niem — prawdopodobnie zbyt dużym, gdyż Babcia to wyczuła.Złożyła powoli serwetkę, wstała i oznajmiła:— Czas na wieczorne modły.Dom, za godzinę chcia­łabym cię widzieć w swoim gabinecie.Musimy po­rozmawiać.4Gdy Dom wszedł, Joan I wskazała mu gestem krzesło.Powietrze w pokoju było gęste od kadzideł, sam zaś pokój poza niewielkim biurkiem, parą krze­seł i standardowym ołtarzykiem w rogu był pusty.Nie czuło się tego jednak — Joan I miała wypró­bowany od lat sposób wypełniania pustej przestrzeni swoją obecnością.Na jednej ze ścian wysokimi na stopę literami wy­pisano Przykazanie.Joan I zamknęła księgę rachun­kową i zaczęła się bawić nożem o białej rękojeści.— Za parę dni będzie Plackoduszny Piątek i Świę­to Pomniejszych Bogów — zagaiła.— Zastanowiłeś się może nad przystąpieniem do klatchu?— Nie bardzo — przyznał Dom, którego religijna przyszłość chwilowo zupełnie nie interesowała.— Boisz się?— Można to tak ująć, bo to raczej ostateczna decy­zja.A ja nie jestem pewien, czy sadhimizm zawiera wszystkie odpowiedzi.— Masz naturalnie rację, lecz zadaje wszystkie właściwe pytania — przerwała na moment, jakby nasłuchując głosu, którego Dom nie mógł usłyszeć.— To konieczne? — spytał.— Klatch? Nie, ale trochę rytualności nikomu jesz­cze nie zaszkodziło, a tego właśnie oczekują po tobie.— Jest jedna sprawa, którą chciałbym wyjaśnić.— Nie krępuj się.;— Dlaczego jesteś taka nerwowa? Odłożyła nóż i westchnęła.— Bywają takie dni, kiedy wzbudzasz we mnie prze­możną ochotę trzaśnięcia cię w nos.Oczywiście, że je­stem nerwowa, a niby jaka mam być w tych warun­kach.? Dobrze: mam wyjaśnić, czy będziesz pytał?— Uważam, że mam prawo wiedzieć, o co tu cho­dzi.Ostatnio sporo mi się przydarzyło, a mam dzi­wne wrażenie, że wszyscy poza mną wiedzą, o co chodzi.Joan I wstała, podeszła do ołtarza i wdrapała się nań, siadając wygodnie i majtając nogami.— Twój ojciec, a mój syn był jednym z najlepszych matematyków zajmujących się rachunkiem praw­dopodobieństwa.O ile wiem, dowiedziałeś się już, co to takiego rachunek prawdopodobieństwa.Istnieje on od około pięciuset lat, ale dopiero John go upo­rządkował i pokazał jego prawdziwe możliwości.Przewidział efekt pothole, a gdy został on udowod­niony, rachunek z zabawki stał się narzędziem.Możemy wziąć minutową część kontinuum, dajmy na to człowieka, i przewidzieć jego przyszłość we wszechświecie.John obliczył twoją przyszłość, byłeś pierwszym człowiekiem kwalifikowanym w ten spo­sób.Zajęło mu to siedem miesięcy i bardzo byśmy chcieli wiedzieć, jak zdołał tego dokonać w tak krót­kim czasie, bo nawet Bank nie potrafi tego obliczyć w czasie krótszym niż rok.Twój ojciec był geniu­szem, przynajmniej jeśli chodzi o rachunek praw­dopodobieństwa.W stosunkach międzyludzkich.nie był nawet zbliżony do przeciętności.Przyjrzała się wyczekująco Domowi, ale nie dał się złapać na tę przynętę, więc kontynuowała:— Został zabity na mokradłach, jak wiesz.— Wiem.John Sabalos spojrzał ku odległej Wieży ponad pobłyskującymi w blasku słońca mokradłami.Dzień był pogodny i słoneczny, co się nieczęsto zdarzało.Ocenił analitycznie swe uczucia, stwierdził, że jest zadowolony, i uśmiechnął się.Następnie włożył do nagrywarki kolejny sześcian i wrócił do pracy.“I dlatego wykonałem to przewidywanie dotyczące mojego syna.Zginie on w dniu swych półrocznych urodzin, licząc według lat Widdershins, czyli w dniu, w którym obejmie urząd przewodniczącego Rady Planety.Zabije go jakaś odmiana wyładowania ener­getycznego.— Przerwał na parę sekund, by uporząd­kować myśli, po czym podjął wątek: — O zabójcy nie potrafię nic powiedzieć, choć próbowałem się do­wiedzieć na kilka sposobów.Wszystko, co osiągną­łem, to dziurę w równaniach, mającą kształt czło­wieka, choć nie jestem tego do końca pewny.Jeśli tak jest, to wokół niego kontinuum przepływa jak woda wokół skały.Wiem, że ucieknie, bo widzę go jak pustkę z cieni, widoczną na tle waszych akcji.Sądzę, że pracuje dla Instytutu Jokerów i że to oni desperacko próbują zabić mojego syna".Przerwał, wyłączył nagrywarkę i spojrzał na rów­nanie: było wypieszczone i wypolerowane, doskonałe niczym blok agatu.Słowem: było piękne.Jego wzrok przyciągnął błysk Wieży.Jeszcze nie była odpowied­nia pora.Jeszcze z godzinę.“Teraz, Dom, stoisz zaskoczony i zaszokowany — podjął.— I co widzisz? Twoja babka ma zdetermi­nowaną minę, jak zawsze w sytuacji kryzysowej.Jak się udało przyjęcie? Dom, jesteś moim synem, ale jak się przekonujesz, mam wiele dzieci: niezliczone mi­liardy.Zresztą raczej miałem, bo w nieskończonej ilości wszechświatów są martwe, tak jak obliczyłem.Ty jesteś granicą błędu, leżącą daleko po przecinku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl