[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Moc Ptaha, wtłoczona w osobowość Petera Holroyda, mogła ulec stłumieniu, lecz takie wewnętrzne połączenie człowie­ka i boga nie mogło być wyłącznie ludzkie.Cokolwiek bogini miała na myśli, każąc mu iść ze sobą, gdziekolwiek pragnęła się z nim udać, jego dwie osobowości wymagały, z natury rzeczy, odrębne­go potraktowania przez jej boską władzę.Miał zostać zdemasko­wany.Poczuł gorąco, a zaraz potem chłodne opanowanie.- Powiedz mi, Ineznio, co robiłeś od chwili, gdy widziałam cię po raz ostatni? - powiedziała kobieta ostrym tonem.Jej oczy iskrzyły się jak roztańczona błękitna woda schwytana w sieć pro­mieni słonecznych.Trudno było na nią patrzeć, na jej twarz jakby otuloną świetlistą mgiełką, pulsującą i migoczącą.Zdawało się, że to światło nie ma swojego źródła, lecz płynie z powietrza.- Od chwili, gdy widziałaś mnie po raz ostami! - powtórzył jak echo Holroyd, głosem tak lodowatym, ze sam poczuł dreszcz.-Niech pomyślę! Najpierw wyszedłem do ogrodu - zaczął.- Kiedy wróciłem, czekał już na mnie Mirów.Poszedłem z nim, żeby skon­trolować dostawę skarbu Zardy, potem.Przerwał.Jej oczy znów się zmieniły.Wyglądały jak okrągłe, modre jeziora pod zachmurzonym niebem, lecz w ich głębiach błyskały elektryczne, niebieskie iskierki.Te oczy przyglądały mu się -nie jego twarzy, lecz dłoni.Lewej dłoni.- Kto ci to dał? - spytała ostrym jak brzytwa tonem.- Kto ci dał ten pierścień?- Pierścień? - powtórzył Holroyd.Wpatrywał się w matowy klejnot, zbyt oszołomiony, by powiedzieć coś więcej.Uchwycił wreszcie wątek i zaczął: - O co chodzi, to tylko.Przerwał mu jej dźwięczny, uroczy śmiech ożywiający nieska­zitelne, młodzieńcze rysy.Jedna tylko rzecz wzbudziła jego niepo­kój.Jej oczy znów były inne: wciąż niebieskie, lecz teraz płonęły piekielnym, nieludzkim gniewem, a głos miał w sobie gwałtow­ność morskiego sztormu, chłoszczącą, diabelską moc żywiołów.Krzyknęła:- Kto ci to dał? Kto? Kto?- bieżnia! - odpowiedział łagodnie Holroyd.Chociaż zszo­kowany, czuł, że panuje nad sytuacją, Przyglądał się jej z zacieka­wieniem, szczerze zainteresowany.- To naprawdę bardzo proste -ciągnął, wiedząc z absolutną pewnością, że Holroyd nigdy nie był­by taki spokojny, taki rozsądny, taki niezmiernie poważny w Obli­czu jej demonicznego wybuchu.- Miałem już odejść z Mirowem -wyjaśnił - kiedy mi przypomniał, że nie mam pierścienia do pie­czętowania.W pośpiechu musiałem zabrać niewłaściwy.Zabrzmiało to nawet wiarygodnie.Pierścień musiał tam być, w pokoju, z którego wychudzona kobieta przyniosła formularze roz­kazów.Nasuwało się jednak pytanie, dlaczego tak niebezpieczny przedmiot powierzono Księciu Ineznio.Dostrzegł, że te niewiary­godne, niebieskie oczy znów się zmieniają.Emanowały teraz pew­nością, taką samą jak ta, którą i on odczuwał.Głos, gdy już dotarł do niego, był spokojny i cichy:- Muszę cię prosić, byś mi wybaczył, Ineznio.Działają tu pew­ne siły, o których ci nie wspomniałam.a ostatnio coś mnie bar­dzo zaniepokoiło.Zdejmij pierścień, a zabiorę cię w podróż umy­słów.Potem.- uśmiechnęła się zadziwiająco czule-.potem pożegnam się z tobą tak, jak przystoi kochankom, którzy się roz­stają.Ale najpierw odłóż pierścień tam, skąd go wziąłeś.Holroyd poszedł powoli do pokoju, z którego chuda kobieta przy­niosła pierścień.Kiedy znalazł się już w środku, stłumił chęć, by wyskoczyć drugimi drzwiami i uciec korytarzem.Znał to uczucie.Ogarnęło go niespodziewanie w małej chacie w dżungli.Zbyt wiele spraw zbyt gwałtownie absorbowało mu umysł.Musiał znaleźć wolną chwilę i zastanowić się nad sytuacją.Ale nie teraz.Później.Owo postanowienie przyniosło mu ulgę, lecz nadal nie wie­dział, jak się zachować.Ta podróż umysłów i akt miłosny, który miał po niej nastąpić - Holroyd rozważał to z niepokojem.Ta dru­ga sprawa była oczywiście bez znaczenia.Zdążył osiągnąć wiek trzydziestu trzech lat jeszcze przed przybyciem do Gonwonlane, i gdyby ktoś spisywał wszystkich mężczyzn, którzy w tym wieku byli niewinni jak lilie, to nazwiska Holroyda próżno by tam szu­kać.Nie, akt miłosny nie miał znaczenia teraz, gdy nie istniał już problem odrębności kobiety i jej ciała.Niepokojąca wydawała się owa podróż umysłów.Co to mogło być?Ineznia wspominała o rebeliantach, którzy zostaną zmiażdże­ni na grzęzawiskach i w górach Nushirvanu.A potem powiedzia­ła.co właściwie? Nie mógł sobie przypomnieć.Musi stawić temu czoło, nieważne, o co tu chodzi.Nie miał czasu o tym teraz my­śleć, gdy prawie wszystko działało na jego korzyść.Zadowolony, schował pierścień w małej komodzie stojącej obok biurka i prze­szedł do pokoju o ogromnych oknach.12Wydarta stronaBogini siedziała odwrócona plecami.Holroyd podszedł do niej po grubym dywanie.Przyglądał Się jej z tyłu z obojętnością, na jaką nie mógł się.zdobyć, patrząc bieżni w twarz.Była niewy­soka, liczyła najwyżej sto sześćdziesiąt centymetrów.Wspaniałe włosy miała ułożone jak bardzo młoda dziewczyna; ich opadające pukle połyskiwały miękkim, jedwabistym, złotym blaskiem.Gdy tak siedziała, wyglądała jak dziecko.Owo wrażenie ulotniło się gwałtownie, gdy Holroyd dostrzegł, co trzyma na kolanach: wiel­ką księgę zawierającą nazwiska tych, których egzekucji tak nie­dawno się domagała.Holroyd zmusił się do uśmiechu, obszedł stolik i usiadł na swo­im krześle.Bogini podniosła zamyślony wzrok.- Zauważyłam, że nie podpisałeś tego, Ineznio.- Zanim Hol­royd zdążył odpowiedzieć, bogini zganiła go: - Nigdy nie uświa­damiałeś sobie do końca, jak ważne jest działanie przeciwko tym ludziom.Nasze młode pokolenie jest zupełnie niereligijne, zaro­zumiałe, nieznośnie indywidualistyczne.Odpowiedzialność za ich klęskę poniosą przywódcy, którzy następnie zostaną zabici - na­sze wojsko się tym zajmie.Wprawi ich to w niezadowolenie, nie pozostawiając żadnej psychicznej furtki.Odpowiednio wykorzy­stamy sytuację, podkreślając, że wszystkiemu winna jest ich bez­bożność.W ten sposób odeślemy miliony otumanionych z powro­tem do ich lasek modlitewnych.To będzie koniec naszych zmartwień.Odkryłam, że te buntownicze zrywy nigdy nie trwają dłużej niż kilka pokoleń.Szczegóły pozostawiam tobie.Holroyd, siedząc w milczeniu, podniósł filiżankę.Nir był wciąż gorący i wyśmienity, lecz już w minutę po pierwszym łyku nie po­trafił powiedzieć, jak smakuje.Oczyma duszy widział obraz, który bogini naszkicowała - mężczyźni i kobiety, o duszach zmiażdżo­nych przez moralną katastrofę, zmierzający bezwolnie ku starości, ku mrocznym grobowcom, bez nadziei, bez drogi odwrotu.Tym­czasem złotowłosa, nieśmiertelna bogini żyje sobie dalej, a świą­tynie i ich książęta nadal sprawują żelazną ręką władzę nad ludem tak beznadziejnie zniewolonym, że wszystko to wydało się Holroydowi.piekłem!Jego umysł ogarnęła niemal fizyczna determinacja.Tak nie powinno być; tak nie będzie.Bogini znów mówiła:- Jak widzisz, Ineznio, w większości przypadków, egzekucje są teraz nieistotne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl