[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Tato niepokoił się, a mama w ogóle nie chciała wyjść z domu, twierdząc, że ceremonia raczej przypomina Hallowe'en niż ślub.Na prezent ślubny stryj Cassy kupił ciotce Fanny kaczuszkę.Wyjaśnił powód: kaczuszka będzie żyła wiecznie.I w pewnym sensie tak było, bo odtąd co roku stryjek kupował nową kaczuszkę, a poprzednią zjadali w rocznicę ślubu na obiad.Do dziś mam przed oczami ciotkę Fanny z kaczką na smyczy.Myślę, że wielu ludzi w południowo-zachodniej Filadelfii wciąż je pamięta.Stryjek Cassy z reguły pracował sam, i tylko wyjątkowo ze stryjkiem Joem.Zawsze tak było.Zanim się poświęcił hodowli psów, zajmował się tylko ciesielstwem.Gdy nadchodziły chłody, zostawiał pracę i pił ze stryjkiem Joem.Ci dwaj zawsze się przymierzali do ferii trwających całą zimę jak inni do dwóch tygodni urlopu latem.A w owych czasach robotnicy nie dostawali zasiłków.W Filadelfii - bo jeszcze nie przenieśliśmy się do Upper Darby, a ja ledwie odrastałem od ziemi - stryjek Cassy często nas odwiedzał.Zjawiał się czasem sam, czasem ze stryjkiem Joem lub dziadkiem.Ubrani byli we wzdymające się, luźne jak skóra słonia kombinezony z bezlikiem kieszeni, poczynając od tych małych i wąziutkich na ołówki, na ogromniastych tylnych kończąc.Tkwiły tam wszędzie młotki i ogryzki płaskich, czarnych ołówków do znaczenia drewna, żółte calówki składane, okrągłe rozwijane i zatrzęsienie rozmaitych gwoździ.Wszyscy trzej, stryjkowie Joe, Cassy i dziadek, nosili stare filcowe kapelusze z oklapłym rondem i wyciętymi na górze otworami wentylacyjnymi w kształcie karo, za to bez potników, przez co na kapeluszach widniały ciemne plamy.Przy schodkach do domu mieliśmy wtedy zieloną, zrobioną z rury poręcz; stryjek Cassy wbiegał po dwa stopnie naraz, czemu towarzyszyło stłumione podzwanianie gwoździ w kieszeniach.Pachniał trocinami, potem, kitem, farbą, a czasem alkoholem.Był to zapach mego dziadka, taty i wszystkich braci taty - pominąwszy alkohol.A dla mnie był to zapach mężczyzn i do pewnego stopnia nim pozostał.Podejrzewani, że to trwale wpisane w wyobraźnię wrażenie jakoś się wiąże z późniejszym impulsem, który parę razy popychał mnie do budowania domu, mimo zadziwiającego braku talentów w tej dziedzinie.Przy pracy ci mężczyźni trzymali w ustach gwoździe; a kiedy wbijali któryś młotkiem, zaciskali szczęki i wtedy było widać na ich twarzach nabrzmiałe mięśnie.Mama miała wrażenie, że tato tak mówi, jakby miał usta pełne gwoździ.I często miewał - jak jego ojciec i dziadek.Na obu ramionach stryjka Cassy'ego widniały tatuaże; na jednym sztylet przeszywał skrwawione serce, na drugim orzeł porywał coś w szpony.Zdaje się szczura.Jak na człowieka niskiego wzrostu, stryjek Cassy miał wielkie bicepsy i wyjątkowo muskularne przedramiona.Mógł też poszczycić się niesłychaną osobliwością, którą tato nazywał „młotkomuskułem” - imponującą bułą nad przegubem prawej ręki.Mam jeszcze przed oczami inny obrazek: stryjek Cassy przed wejściem do nas wyciera nos.Wbiega na schodki i mierząc we frontowy trawnik przedmuchuje wpierw jedną dziurkę, potem drugą, nie trudząc się sięganiem po chusteczkę.Zawsze wyglądało na to, że stryjek Cassy jakimś cudem ma pieniądze.Kupował wielkie, ciężkie, staroświeckie wozy, w rodzaju essexa.Te, które pamiętam, miały z przodu koła zapasowe, zamocowane we wnękach po obu stronach błotników.Kupiwszy wóz, wszystko jedno jaki, stryjek zaraz go przemalowywał.I zawsze na ten sam, ulubiony kolor: głęboko nasycony ni to szkarłat, ni lila.Potem ozdabiał auto zawijasami, które składały się z punkcików; w sumie te auta przypominały bombki na choinkę albo rosyjskie pisanki.Mama nigdy nie lubiła Cassy’ego.Był dla niej uosobieniem nieprzewidywalności i skłonności do przemocy, a tych cech unikała.Żeby wyjaśnić przyczyny jej obaw, przytoczę historię, którą mi opowiedziała, kiedy miałem dwanaście lat.Pobrali się z tatą w maju 1924 roku, a podczas pierwszych wspólnych świąt Bożego Narodzenia tato do późna pracował.(Był moim tatą, chociaż jeszcze się nie urodziłem ani nawet nie przymierzyłem do narodzin.I pozostanie nim, chociaż już nie żyje.)Rodzice mieszkali ze stryjkiem Dickiem i ciotką Emmą.A tato i stryjek Dick pracowali wówczas w General Electric.Nie wiem, gdzie pracowała ciotka.Stryj Cassy zjawił się późnym popołudniem i przyniósł butelkę po mleku wypełnioną różową, podobną do lemoniady cieczą.I stryjek zapewnił mamę, że to lemoniada; tak w każdym razie mi opowiadała.Siedzieli, czekając na ojca, bo stryjek chciał złożyć życzenia.Nalał do szklanek rzekomej lemoniady, a ledwie ją wypili, natychmiast dolał mamie do pełna.Tymczasem był to jałowcówkowy trunek znany pod nazwą „Pink Lady”.Mama - która dotąd nie miała do czynienia z alkoholem, i nic dziwnego, bo jeszcze nie skończyła dwudziestu lat - szybko się upiła.Stryjek poczekał, aż na schodkach zjawi się tato.A wtedy porwał mamę - mimo tej awersji do noszenia kobiet - zataszczył do schowka na garderobę i za kołnierz sukienki zaczepił na haku od płaszczy.A potem schował się w kuchni.Tato niczego nie podejrzewał.Już od drzwi nawoływał niedawno poślubioną żonę.Wszedł i otworzył schowek, by powiesić płaszcz.A na podłodze tkwiła w schowku mama, zupełnie nieprzytomna, przysypana okryciami.Osunęła się, bo pod ciężarem ciała rozdarła się sukienka.Stryj Cassy wymknął się tylnymi drzwiami i zniknął w głębi zaułka.Tymczasem tato rozpaczliwie usiłował ocucić pijaną młodą żonę.Mama nigdy stryjkowi nie wybaczyła.Cierpiała też z powodu ojca.Uważał, że cała ta historia była bardzo śmieszna.Kiedy przyszedł na świat pierworodny syn Cassy'ego, stryjek mocno się głowił, jakie dać mu imię.W rodzinie ojca panował zwyczaj, że pierworodny bierze pierwsze imię po ojcu, a drugie - William - po dziadku.Stryj Joe dał swemu synowi imię William jako pierwsze.Złamała regułę także ciotka Louise, też nazywając pierworodnego Williamem, przez co rodzinne sprawy trochę się pogmatwały, lecz cóż, tak jak Joe był najstarszym synem, tak ona najstarszą córką.Nie da się ukryć, że Cassy nie lubił swego imienia.Twierdził, że nawet psa nie nazwałby „Caswell”, a co dopiero człowieka.Kiedy wypytywano ciotkę Fanny o imię niemowlęcia, odpowiedzią były śmiech albo uśmiech.A ciotka śmiała się tym cudownym śmiechem tęgich kobiet.I oświadczyła:Spytajcie Cassy'ego.Mnie nic nie mówił.Dla ciotki Fanny wszystko, co Cassy powiedział lub zrobił, było święte.Mama i tato przyszli na chrzest do kościoła.Rodzicami chrzestnymi byli ciotka Ethel i stryjek George, lecz wciąż nikt nie wiedział, jakie imię otrzyma dziecko.W końcu, kiedy zapytał o to ksiądz, stryjek Cassy ogłosił:Daję ci imię Sparkplug*.Ciotka Ethel, dla której najważniejsze było poczucie humoru, buchnęła śmiechem, lecz stryjek George poczuł się dotknięty.Uniósł podbródek i powiedział:Nie możesz nazwać dziecka Sparkplug, Cassy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|